Czy można przestać się martwić?

Czy można przestać się martwić?

Czy można przestać się martwić?

Tak, można.

Dalai Lama:

dalai-lama1

„Jeśli problem jest do rozwiązania i możesz coś zrobić, nie ma potrzeby by się martwić.
Jeśli nie jest możliwy do rozwiązania, martwienie się nie pomoże.”  

Tyle eksperci.

Przekonujące, prawda?

Widać czarno na białym, że martwienie się nie ma sensu. Kosztuje nas mnóstwo energii, sprawia, że czujemy się źle, okrada nas z radości, która mogłaby się kryć w chwili obecnej. Skłania nas do narzekania i porównywania się z innymi.

Co daje w zamian?

Złudne poczucie, że zajmujemy się problemem.

Dlaczego więc tak trudno przestać się martwić?

 

Niestety, jeśli nie jesteśmy Dalai Lamą, ta trzeźwa logika może nas nie powstrzymać.
Dzika gonitwa myśli w naszych głowach napędzana jest lękiem.

A przemawiać do rozsądku lękowi to jak prosić dwulatka, żeby posiedział spokojnie;)

Czego się boimy?

 

Powodów naszych lęków jest wiele, ale większość z nich możemy sprowadzić do wspólnego mianownika: to lęk przed nieznanym.

Już tak mamy, że słabo tolerujemy niepewność. Wolelibyśmy, żeby życie było uchwytne i przewidywalne. Bezpieczne. Takie jak sobie zaplanowaliśmy.

A tymczasem bywa, że zmiana wkracza z butami w nasze życie i przewraca je do góry nogami.

Kiedy życie nas zaskakuje jesteśmy zdezorientowani. Gorączkowo staramy się stworzyć koncepcje na temat tego, jak powinno być, co powinniśmy zrobić. Za wszelką cenę staramy się odzyskać kontrolę.
Nie wierzymy, że w tym właśnie momencie naszego życia może kryć się jakaś mądrość.

 

Jaki jest sekret Dalai Lamy?

 

PICTURES OF THE YEAR 2006 Tibetan spiritual leader, the Dalai Lama, waves to the crowd during the inauguration of the Thupten Shedrub Ling temple on the outskirts of Huy, Belgium, May 29, 2006. REUTERS/Thierry Roge BELGIUM DALAI LAMA
REUTERS/Thierry Roge BELGIUM DALAI LAMA

 

Nie poznałam osobiście Dalai Lamy, ale zaryzykuję stwierdzenie, że tym, co odróżnia go od większości z nas jest (m.in) zaufanie do rzeczywistości takiej, jaka jest. Można to nazwać bezwarunkową otwartością na to, co się pojawia, bez wstępnych założeń, że coś jest dobre, albo złe. Że czegoś chcemy a coś innego odrzucamy.

To pozwala się rozluźnić.

Od razu zgodzę się z tym, że będzie nam trudno spontanicznie przyjąć tego rodzaju postawę.
Ale być może uda nam się rozluźnić choć trochę.

Jako inspirację przytaczam fragment książki Pemy Cziedryn.

“Jest taka historia o kobiecie, która ucieka przed tygrysami: kobieta biegnie a tygrysy są coraz bliżej. Dobiegłszy na skraj urwiska, dostrzega wijącą się w dół po zboczu winorośl. Kurczowo uczepia się więc pnącza. Gdy jednak patrzy w dół, tam też dostrzega tygrysy. Po chwili zauważa też mysz podgryzającą pnącze. Jednocześnie, w zasięgu ręki, widzi wyrastające z kępki trawy truskawki. Patrzy w górę i w dół. Patrzy na mysz. Potem po prostu sięga po truskawkę i ze smakiem ją zjada.

Tygrysy nad tobą i tygrysy pod tobą… To przecież nasze życie. Między narodzinami i śmiercią. Każda chwila jest po prostu tym, czy jest. Może to jedyna chwila, jaka będzie nam w życiu dana, może to jedyna truskawka, jakiej skosztujemy. Można się życiem zamartwiać, można też je wreszcie w pełni docenić i czerpać radość z każdej cennej chwili.”

Jak się rozluźnić?

 

Kiedy głowę mamy naelektryzowaną przez dziesiątki niespokojnych myśli, a brzuch ściśnięty ze strachu, nie jest łatwo się rozluźnić.

Co może pomóc?

Medytacja oparta na uważności (klik) pomaga wracać do chwili obecnej i nabierać dystansu do własnych myśli.

Praktyka bezpośredniego odczuwania emocji sprawia, że nie tłumimy emocji, ale nie rozkręcamy też historii, które się wokół nich tworzą (klik – artykuł o złości, z lękiem można postępować podobnie).

Jeśli  lęk jest dużym problemem w naszym życiu, może pomóc bardziej dogłębna, terapeutyczna praca.

A na początek możemy trochę go oswoić przez pytanie: co może się zdarzyć najgorszego? Wyobrażenie sobie najbardziej katastrofalnego scenariusza  pozbawia go niedookreślonej, mrocznej siły, którą obrósł w naszej wyobraźni.

Tu nasuwa mi się nieco ekstremalny przykład praktycznego przeprowadzenia takiej symulacji.

Fleet Maul prowadził kiedyś retreaty polegające na tym, że uczestnicy mieszkali przez jakiś czas na ulicy, jako bezdomni. Mieli regularne spotkania grupy, jednak większość czasu spędzali ‘pod mostem’. Podobno miało to niesamowity wpływ na obniżenie poczucie lęku przed przyszłością. Okazuje się, że ‘najgorsze’ = ‘wylądowanie pod mostem’ da się przeżyć. I jest to mniej straszne, niż się wydaje.

 

Zaufanie

 

Wydaje mi się, że najważniejsza w stanie wzmożonego zamartwiania jest utrata zaufania.

Proponuję w związku z tym mały eksperyment.

Wyobraźmy sobie, jakbyśmy się czuli, gdybyśmy mieli całkowite zaufanie do sytuacji. Gdybyśmy wierzyli, że w tym właśnie momencie naszego życia tkwi mądrość. Co moglibyśmy wtedy myśleć? Co czulibyśmy w ciele? Jakie pojawiłyby się emocje?

Poczucie się ‘tak jakby’ pozwala zakosztować stanu, w którym uwalniamy się spod władzy okoliczności zewnętrznych. Pokazuje, że taki stan jest możliwy.

Bo naprawdę jest możliwy.

W każdej chwili mamy wybór. Możemy pogrążyć się w wątpliwościach, niepewności, zniechęceniu.
Albo rozluźnić się i rozgościć w chwili obecnej.

Zapytać siebie, jaka jest mądrość w tej sytuacji.
I otworzyć się na tę mądrość.

 

 

 


				
					
10 powodów, dla których warto medytować ( i jeden skutek uboczny)

10 powodów, dla których warto medytować ( i jeden skutek uboczny)

Często medytacja kojarzona jest z odmiennymi stanami świadomości, z czymś niezwykłym, mitycznym i osobliwym.
Z całkowitym oderwaniem od świata.

Medytuję regularnie od ponad 10 lat i  moje doświadczenie jest zupełnie inne.

Medytacja to coraz intensywniejsze zbliżanie się do rzeczywistości (pod pojęciem medytacja mogą co prawda kryć się różne praktyki, w zależności od tradycji, która go używa. Tu piszę o medytacji opartej na uważności i świadomości).

Podstawowy sposób medytacji w siedzeniu polega po po prostu na skupieniu uwagi.

Nie chodzi o to, żeby poczuć coś szczególnego, czy czegoś niezwykłego doświadczyć.

Siedząc spotykamy się z tym, co w tym konkretnym momencie jest w nas.

 

Co nam to daje?

Ponieważ już nie raz słyszałam to pytanie, postaram się teraz wypunktować to, co dla mnie jest najważniejsze.

 

1. Magia codzienności

 

Czy zdarzają się wam w życiu chwile, gdy rzeczywistość uderza bezpośrednio i bardzo, bardzo intensywnie – jakby świat się nagle otwierał?

Przykład.

Idziemy na spacer, w głowie jak zwykle trwają monologi. Patrzymy na ludzi, zwierzęta i elementy krajobrazu, ale zazwyczaj widzimy je jakby przez filtr. Nie pozostajemy z nimi w pełnym kontakcie, bo w tym samym czasie komentujemy i opisujemy je w głowie, nadajemy nazwy, porównujemy z innymi… (ale fajny pies, podobny do psa mojej ciotki. Jak on się nazywał? Tupak? Jaka to rasa właściwie? Terrier chyba. Lubię takie. Może kupimy sobie psa w przyszłym roku….)

I nagle olśnienie: KROPLE PEŁNE ŚWIATŁA na gałęzi! (albo kwiat, tęcza, ptak w locie, zapach siana..) Następuje chwila całkowitej obecności, jaskrawa, żywa i wyrazista.

 

Medytujemy po to, żeby takich chwil było więcej.

 

Dzięki temu mamy…

 

2. Więcej życia w życiu

 

Kiedy jesteśmy całkowicie obecni naprawdę przeżywamy to, co się wydarza.

Może zapytacie w tym momencie: “a zwykle co ja robię?”

No cóż, zwykle nasz umysł przez większość czasu zajmuje się przeszłością (żale, tęsknoty)  i przyszłością (marzenia, plany, niepokoje, przewidywania).
W konsekwencji w dowolnej chwili jesteśmy tylko częściowo świadomi tego, co się dzieje teraz.

I przegapiamy wiele przeżywanych chwil.

Podczas medytacji krok po kroku próbujemy oswoić nasz dziki, kreatywny umysł, żeby wejść w kontakt z chwilą obecną.

Kiedy udaje nam się skupić uwagę na na odczuwaniu danej chwili, odkrywamy jej siłę: jest to jedyny czas, jaki mamy.

 

3. Oswajanie umysłu

 

To, co zwykle dzieje się w naszym umyśle, to chaotyczna gonitwa myśli, z fajerwerkami wybuchających od czasu do czasu emocji.

Jak pisze Sakyong Mipham Rinpocze: Mając nie wyćwiczony umysł, przez większość naszych dni jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę własnych nastrojów. Budząc się rano, czujemy się trochę jak na loterii: “Jaki umysł dziś wylosowałem? Zirytowany, szczęśliwy, niespokojny, rozgniewany, współczujący czy kochający?”

To, że można się uwolnić spod władzy własnych nastrojów może się wydawać niewiarygodne.

Tymczasem dzięki medytacji  nabieramy do tego, co się dzieje w naszej głowie pewnego dystansu. Uświadamiamy sobie, że myśli to po prostu myśli, przychodzą i odchodzą.

Niekoniecznie musimy zawsze podążać tam, gdzie chcą nas zaprowadzić.

Czasem możemy nawet zawrócić;)

 

4. Świadomość emocji

 

Chociaż emocje bardzo często kierują naszym życiem, zazwyczaj nie do końca je odczuwamy.

Kiedy pojawia się silne uczucie (strach, złość, miłość, smutek, zazdrość) albo natychmiast zaczynamy działać pod jego wpływem, albo je tłumimy. Dajemy się ponieść wirowi myśli, które je otaczają i rozdmuchują.

Gdy nasz umysł jest bardziej stabilny, możemy ten natłok myśli zauważyć i ograniczyć. Wtedy możliwe staje się dotarcie do energii emocji, odczucie jej bardzo bezpośrednio.

Uchwycenie jej mądrości.

 

5. Kontakt z ciałem

 

Ciało i umysł są ze sobą powiązane. Ściśle.

Jedno wpływa na drugie.

Tymczasem my zazwyczaj przebywamy w głowie i często zdarza nam się w ogóle zapomnieć, że mamy ciało. Nie odczuwamy sygnałów z niego płynących. Jemy za dużo, albo zapominamy o jedzeniu. Ignorujemy przemęczenie, osłabienie, wszelkie drobne wyrazy protestu, jakimi ciało daje nam do zrozumienia, że powinniśmy trochę zmienić styl życia.

Pod wpływem medytacji nasz umysł się trochę uspokaja. Wtedy pojawia się więcej przestrzeni na to, by czuć i zauważać to, co się dzieje w ciele.

I dostrzegać, jak wpływa to na nasz umysł i emocje.

 

6. Droga do autentyczności

 

Ponieważ stajemy się bardziej świadomi swoich myśli, emocji i ciała, wyraźniej widzimy momenty, gdy w naszym zachowaniu pojawia się jakiś fałsz, niespójność.

Najpierw to zauważamy. Później (powoli) zaczyna się to zmieniać.

Jednym z najważniejszych składników autentyczności jest zaufanie do siebie. Zwiększa się ono gdy ciało i umysł są zsynchronizowane. Medytacja bardzo w tym pomaga.

 

 

 

7. Kontakt z innymi

 

Ponieważ dzięki większej świadomości myśli i emocji coraz lepiej rozumiemy siebie, zaczynamy coraz lepiej rozumieć innych ludzi.

Mamy więcej współczucia.

Mniej skorzy jesteśmy do osądzania i obwiniania.

Mamy więcej odwagi, żeby pokazywać swoją wrażliwość.

Uczymy się słuchać z uwagą, zamiast wyczekiwać, aż sami będziemy mogli zabrać głos.

Wchodzimy w bardziej szczery, bezpośredni kontakt.

 

8. Zaprzyjaźnianie się ze sobą

 

Dla siebie również mamy coraz więcej wspólczucia:)

 

9. Akceptacja tego, co jest

Zazwyczaj wiele czasu spędzamy walcząc z rzeczywistością. Nie zgadzamy się z tym, co nam się przytrafia. Chcemy, żeby było inaczej. Złościmy się. Popadamy w depresję.

Wydaje nam się, że nowa praca, inny związek, nowa wakacyjna sylwetka sprawią, że w końcu będziemy szczęśliwi.

Zaskakuje nas, że tak się nie dzieje.

Medytacja to powolny proces zaprzyjaźniania się  rzeczywistością. Zaczynamy dotrzegać, że największe cierpienie powoduje nasz opór wobec tego, co się wydarza.

Uczymy się przyjmować życie takie, jakie jest.

 

10. Przestrzeń

 

W miarę praktyki, zaczynamy zauważać, jak w naszych ciągłych wewnętrznych monologach pojawiają się przerwy.

Doświadczamy wtedy niezwykłego poczucia otwartości.

Odkrywamy przestrzeń umysłu.

 

Skutek uboczny

 

Większość osób zaczyna medytować, żeby poczuć się lepiej. Sama jestem tego przykładem – zaczęłam medytować regularnie, żeby lepiej poczuć się w ciąży (zadziałało:).

Dobre samopoczucie nazywane jest czasem ”skutkiem ubocznym” medytacji.

Nie jest jednak celem samym w sobie.

Medytacja to pozostawanie z tym, co jest. A czasem po prostu czujemy się źle. I nie chodzi o to, żeby na siłę to zmieniać, ale  żeby potrafić się w tym stanie rozluźnić. 

 

 

Miłość zaczyna się od brania

Miłość zaczyna się od brania

Miłość zaczyna się od brania – takie nieco kontrowersyjne stwierdzenie usłyszałam kiedyś na szkoleniu dotyczącym relacji.

I jeszcze:

w związku najważniejsze i zarazem najtrudniejsze do powiedzenia jest słowo PROSZĘ.

Powiedzieć PROSZĘ  z miłością, godnością, otwartością, bez fałszywego wstydu i tłumaczenia się  – to sztuka.

 

Dlaczego tak trudno jest prosić?

 

Niektórzy z nas nie proszą, bo głęboko w środku są przekonani, że nie zasługują.
Nie zasługują na pomoc. Nie zasługują na zainteresowanie. Nie zasługują na miłość.
Biorą to, co im się dostanie.

Jest też druga grupa, która z pozoru wydaje się inna.

To ci z nas, którzy zawsze sobie radzą. Uważają, że nie można innym zawracać głowy swoimi problemami. Co więcej, czasem wzbraniają się z całych sił przed przyjęciem czegokolwiek.

Często bywa, że równocześnie chętnie pomagają innym. Wydają się silni, odpowiedzialni i zawsze można na nich polegać. Prawdopodobnie już od dziecka dzielnie zmagali się z rzeczywistością. Opiekowali się trójką młodszego rodzeństwa, w wieku sześciu lat sami jeździli tramwajem przez pół miasta, mając dziewięć lat codziennie sprzątali mieszkanie na błysk, żeby mama była zadowolona…  

Teraz przekonani są, że robią ludziom przysługę, nie prosząc ich o pomoc.

Absolutnie nigdy nie są dla nikogo ciężarem.

 

Wielu z nich to zamaskowani członkowie pierwszej grupy (“Nie zasługuję”).

 

Wymiana emocji (bezcenne)

 

A co na to ich bliscy – rodzina, partnerzy, przyjaciele?

Być może mają się całkiem nieźle, jeśli należą do osób, które nie potrafią, lub boją się dawać. Wtedy taki układ działa i ma się dobrze.

Ale może też być zupełnie inaczej.

 

Dawanie i branie to wymiana, w której emocje są równie ważne, jak wymierne korzyści.

 

Zwykle kiedy kogoś lubimy (a tym bardziej, jeśli kogoś kochamy), chcemy go obdarowywać. Dawanie, jak wiadomo, czyni życie szczęśliwszym (pod warunkiem, że nie utknęło się sztywno w roli ratownika). Podobno zwiększa poczucie satysfakcji z życia, daje poczucie sensu, zwiększa poczucie kompetencji, poprawia nastrój, a nawet redukuje stres… (nie wspominając już o ważnych dla wielu aspektach duchowych).

Wygląda więc na to, że kiedy pozwalasz komuś sobie pomóc, właściwie wyświadczasz mu przysługę.

(Amerykański polityk Tip O’Neill powiedział nawet: Jeśli chcesz zrobić z kogoś swojego przyjaciela, poproś go o przysługę).

 

A jeśli jesteś osobą, która nigdy niczego nie chce przyjąć, albo nigdy o nic nie prosi?

 

Cóż, nie dajesz bliskim szansy, żeby się wykazali swoją wspaniałomyślnością, szczodrością, kompetencją, poczuciem sprawczości. Nie mogą pokazać swojej siły. W pewnym momencie mogą poczuć się zranieni i sfrustrowani.

.

Odwaga i zaufanie

 

Ale jest jeszcze jeden ważny aspekt.

Proszenie oznacza otwarcie się, odsłonięcie. Pokazanie swojej bardziej wrażliwej, słabszej, delikatniejszej strony. Oznacza zaufanie drugiej osobie. Porzucenie pełnej kontroli. W tym sensie może być aktem odwagi – rozwala pancerz, jaki sami sobie założyliśmy dawno temu.

Proszenie jest ogromnie ważną częścią budowania wszelkich relacji. “Pomożesz mi?” oznacza w pewnym sensie “Mogę ci zaufać?”. Pozwala zbudować silniejszy, intymny kontakt.

 

Jak pięknie prosić?

 

Sztuka proszenia wcale nie jest łatwa. Żeby pięknie prosić, trzeba sobie wziąć do serca kilka ważnych zasad.

 

  • W pełni zaakceptować, że ktoś może odpowiedzieć “nie”. I prosić w taki sposób, żeby czuł, że ma to prawo, a nie jest przez nas emocjonalnie szantażowany.
  • Wyzbyć wstydu. Kiedy prosimy kuląc się ze wstydu, wysyłamy przekaz: masz nade mną władzę.
    Chodzi o proszenie z wdzięcznością.
  • Unikać błagalnego tonu. Proszenie jest aktem intymności i zaufania, błaganie o pomoc jest desperacją.
  • Nie liczyć punktów: ty mi pomogłaś, teraz ja pomogę tobie…
  • Najlepiej działa autentyczność z domieszką humoru – trudne, ale ćwiczenie czyni mistrza;)

 

Jeśli nauczymy się prosić i odczuwać wdzięczność, będziemy tworzyć głębsze, bardziej intymne więzi z ludźmi.