Słowa, które odbierają siłę

Słowa, które odbierają siłę

 

Większość treści myślenia jest bezgłośnym mówieniem; podstawowe przekonania są w istocie nawykami składni i stylu języka.

Fritz Perls

To, jak myślimy kształtuje naszą rzeczywistość. A myśli ubieramy w słowa.
Są słowa, dzięki którym rośniemy.
Są słowa — pułapki.
I są słowa, za pomocą których pozbywamy się swojej sprawczości i mocy.

Takie słowa są dla nas jak ten kołek w opowieści o słoniu…

Opowieść o słoniu

 

Słoń był najwspanialszym zwierzęciem w cyrku. Podczas przedstawienia paradował, prezentując swój niesamowity ciężar, rozmiar i siłę… Ale zawsze po przedstawieniu siedział uwiązany jedna nogą do kołka wbitego w ziemię. Kołek był tylko małym kawałkiem drewna, który tkwił w ziemi zaledwie na kilka centymetrów. I chociaż łańcuch był ciężki i gruby, wydawało się oczywiste, że zwierzę, które jest zdolne wyrwać drzewo z korzeniami, mogłoby z łatwością uwolnić się z kołka i uciec.

Co go trzymało w takim razie?
Czemu nie uciekł?

Wreszcie jakiś mądry człowiek znalazł odpowiedź: słoń nie uciekał z cyrku, gdyż od najmłodszych lat był przywiązany do różnych kołków.

Być może gdy był mały ciągnął, pchał i pocił się, próbując się uwolnić. I mimo, że użył wszystkich swoich sił, nie udało mu się, ponieważ wtedy kołek był dla niego za solidny. W końcu nadszedł dzień, w którym zwierzę zaakceptowało swą niemoc i zdało się na swój los.

Ten potężny i silny słoń nie uciekał, ponieważ biedaczysko nie wierzył, że może. Miał utrwalone wspomnienie niemocy, które przeżył krótko po przyjściu na świat.
I najgorsze, że nigdy więcej nie zakwestionował poważnie tego wspomnienia.
Nigdy więcej nie starał się ponownie wypróbować swych sił…

I tak to jest. Wszyscy przypominamy trochę słonia z cyrku — idziemy przez życie przywiązani do setek kołków, które odbierają nam wolność*.

Co powiedziałby słoń, gdyby umiał mówić?

 

Wyobrażam sobie język, który odzwierciedlałby stan psychiczny nieszczęsnego słonia, który oddał całą swą siłę do dyspozycji dyrektorowi cyrku:

Nie mogę się stąd ruszyć
Muszę tu tkwić.
Trzeba stać, gdzie cię przywiązano.
Spróbowałbym, ale wiem, że to nie ma sensu…
Nigdy nic mi się nie udaje..
Szkoda, że wtedy, kiedy byłem mały dałem się przywiązać..

 

słoń

 

Język przywiązanego słoniaPełen słów, za pomocą których rezygnujemy z własnej sprawczości…

 

Nie mogę

 

Słoń powtarzałby pewnie z bólem: Nie mogę.
My, patrząc na niego z boku możemy stwierdzić, że nie ma racji. Warunki się zmieniły i teraz mógłby. Cóż z tego, jeśli słoń nie weryfikuje swojego stwierdzenia. Za pomocą nie mogę zamyka sobie drogę do działania. Rezygnuje.

My także często mówimy nie mogę zbyt szybko, prawda?

Dlatego każde swoje nie mogę warto sprawdzać.
Jak to jest? Czy:

  • Faktycznie nie mam możliwości — bo na przeszkodzie stoi fizyka, fizjologia lub wyjątkowo nieprzychylne warunki zewnętrzne?
  • Mogę, jeśli zainwestuję (czas, wysiłek)?
  • Tak naprawdę nie chcę /nie mam ochoty/ nie decyduję się?

Muszę

 

Muszę tu tkwić — mógłby powiedzieć słoń, używając jednego z najbardziej nadużywanych spośród odbierających siłę słów (próbowałaś kiedyś policzyć, jak często w ciągu dnia mówisz muszę?)

Muszę (i jego smutni kuzyni: trzeba, powinienem, należy) wskazują często na utrwalone, stare przekonania, które mogą już nam nie służyć. One również wymagają weryfikacji.

Możesz zapytać siebie:

Co by się stało, gdybym tego nie zrobiła?
Co by się stało, gdybym to zrobiła inaczej?
Kto mi kazał?

Dlaczego muszę odbiera nam siłę?

 

Słowa muszę używamy też często, żeby się zdyscyplinować.
(...muszę chodzić do pracy).

Albo też w szlachetnej intencji zmotywowania się do działania (.…muszę zacząć biegać).

Zamiast jednak poczuć przypływ ożywczej energii, często reagujemy na muszę tak, jak moja klientka:
Nie chce mi się. Czuję ciężar w rękach, na barkach, w głowie. Energia mi się obniża.
Im więcej tych “muszę” wokół mnie, tym mniej mam siły…

 muszę

 

Muszę nas osłabia, ponieważ brak jest tu naszego zaangażowania.

To nie my decydujemy: jakieś zewnętrzne siły kontrolują nasze działania.

Zauważ, jak zmienia się twoje nastawienie, gdy zamiast muszę zacząć biegać powiesz chcę zacząć biegać. Albo nawet niewinnie: mogłabym zacząć biegać

To rewolucyjny w swojej prostocie i często polecany sposób. Niestety nie zawsze działa (…przecież wcale nie chcę chodzić do tej pracy, nie lubię jej i mam jej dość…).

Czasem bardziej przekonujące mogą okazać się słowa

Wybieram/ Decyduję.

To ty wybierasz i ty decydujesz. Są powody, dla których podejmujesz właśnie taką decyzję (na przykład wolisz cieszyć się swobodą finansową niż zostać klientką opieki społecznej — dlatego chodzisz do pracy).

Tak, ale…

 

Podejrzewam, że przywiązany słoń na przyjacielską sugestię, żeby szarpnął mocniej za sznurek znalazłby kilka przekonujących powodów, dla których jest to absolutnie niemożliwe. Powiedziałby na przykład: masz rację, jestem silny, ale dzisiaj ciśnienie tak skacze i boli mnie głowa…

Niepozorne słówko ale jest bardzo podstępne.
Bo niby wszystko jest w porządku.
Ale.
Tak naprawdę wcale nie.
Ale zaprzecza pierwszej części zdania. Zawęża. Utrudnia rozwiązanie, jak kłoda, którą rzucamy sobie pod nogi.

Traktuj je z najwyższą ostrożnością.

Nigdy, nic, zawsze…

 

Nic mi nie wychodzi..
Zawsze wszystko zawalam…
Nikogo nie obchodzę…

…. mówiłby słoń zwieszając trąbę w geście rezygnacji.

Zawsze, nigdy, nic, nikogo — to uogólnienia: tkanka, z której często tworzymy swoje depresyjne opowieści.

Gdy używamy tego typu generalizacji nie potrafimy lub nie chcemy rozpoznać specyfiki tej właśnie sytuacji. Nie bawimy się w subtelności.

Uogólnienia działają przytłaczająco, potwierdzają naszą niedolę.
Co ciekawe, czasem właśnie o to nam chodzi: jakaś część w nas chce siebie pożałować, trochę się nad sobą rozczulić. I spowodować, żeby ktoś rozczulił się nad nami.

Jeśli jednak tobie nie jest wygodnie z tą przygnębiającą opowieścią o sobie, postaraj się ją rozmontować. Przejdź do konkretów, uściślaj, wynajduj wyjątki.

Przypatruj się swojemu doswiadczeniu z precyzją i ciekawością, zamiast wtłaczać je w ciężkie i pozbawione odcieni zawsze i nigdy.

Możesz zapytać siebie:

Co konkretnie ci nie wyszło?
Naprawdę nic?
Czy nie zdarzyło ci się chociaż raz, że coś ci się udało?

Szkoda. Żałuję, że…

 

Być może słoń pielęgnuje w swej pamięci ten moment, kiedy jeszcze mógł odwrócić sytuację, coś zrobić inaczej: szkoda, że nie uciekłem wtedy, kiedy ten człowiek zapomniał mnie przywiązać.

Szkoda, żałuję to słowa — kotwice przywiązujące nas do przeszłości. Pielęgnujące żal. Nie pozwalające pójść dalej.

Słów tych często używają nie tylko osoby pogrążone w chronicznym żalu. Również ci z nas, którzy zawsze myślą o tej drugiej opcji. Tej, której właśnie nie wybrali.

W rezultacie rzadko potrafią cieszyć się tym, co mają.

To już zostało zrobione…

 

Mechanizmów jęzkowych, które odbierają nam siłę jest znacznie więcej.

Wśród nich na przykład:

strona bierna (to już zostało zrobione: rozmywamy odpowiedzialność).
Tryb przypuszczający (zrobiłbym to, gdyby: asekurujemy się).
Zdania zrzucające odpowiedzialność na drugą osobę (doprowadzasz mnie do szału)…

Cechą wspólną wszystkich tych wyrażeń jest to, że oddajemy w nich odpowiedzialność za własne życie komuś innemu: rodzicom, szefowi, partnerowi, pogodzie, systemowi…

A dopóki myślimy w ten sposób, trudno nam wprowadzić rzeczywistą zmianę w swoim życiu.

Bo prawdziwa zmiana możliwa jest tylko wtedy, gdy sami weźmiemy odpowiedzialność.

Zacząć możemy od eksperymentowania ze zmianą języka….

 

*na podstawie G. Bucay, Opowieści, które nauczyły mnnie jak żyć

Tu i teraz − co robić, gdy jest trudno…

Tu i teraz − co robić, gdy jest trudno…

Łatwo przekonywać do tego, żeby być tu i teraz i odnajdywać bogactwo kryjące się w każdej chwili…. gdy ta chwila jest przyjemna.

(Jesz pierwsze prawdziwe, czerwcowe truskawki…
Pijesz gorącą kawę z kardamonem…
Pływasz w jeziorze w gorący lipcowy wieczór, słońce zachodzi i pachnie tak, jak powinno pachnieć powietrze latem: sosny, suszące się siano − żadnego smogu…
„Teraz” mogłoby trwać wiecznie).

Łatwo też przekonywać do tego, żeby wracać do tu i teraz, gdy robimy zwykłe, codzienne czynności. Sprzątanie, mycie naczyń, robienie zupy może wtedy dostarczyć zaskakująco dużo radości.

Trudniej przekonywać do tego, żeby być tu i teraz, gdy wcale nie jest tak dobrze…

 

Co, jeśli „tu i teraz” wcale nie jest przyjemne?

 

Co, jeśli każda komórka naszego ciała krzyczy: Nieee! Uciekaj!

Nie chcemy tego czuć, nie chcemy tego doświadczać.
Tak się boimy bólu, że w panice szukamy sposobu, żeby go zagłuszyć.
Włączyć telewizor?
Zjeść ciastko z kremem?
Może coś wziąć, wypić, zasnąć?
Żeby choć na chwilę oderwać się od tego, co wydaje się nieprzyjemne..

Czy wtedy też warto wracać do tu i teraz?

Czy warto w pełni przeżywać nieprzyjemne doświadczenia?

Uważam, że tak, chociaż wiem, że nie jest to takie proste…

Spróbujmy zbadać sprawę.

 

Po pierwsze:

 

1. Czy to, czego doświadczasz jest naprawdę “złe”, “nieprzyjemne”, “nudne”?

Sprawdź!

Zwykle całej rzeczywistości nadajemy etykietki:

To jest dobre, to jest złe.
Tego nie lubię.
Z tym nie chcę mieć nic wspólnego.
To mnie nie obchodzi.

Dzielimy rzeczy, ludzi, zjawiska, uczucia na te, które nam się podobają (na przykład lipcowy, ciepły wieczór) − wtedy chcemy je zagarnąć i utrzymać przy sobie jak najdłużej.

I na te, których nie chcemy i od razu odrzucamy (na przykład listopadowy, deszczowy poranek).

Całą resztę ignorujemy.

A rzeczywistość jest jaka jest. To my nadajemy jej cechy, które wydają nam się obiektywne.

Jeśli wejdziemy w deszczowy, listopadowy poranek z otwartym umysłem, bez uprzedzeń, bez z góry założonego ”jak ja nienawidzę wychodzić w jesienne, deszczowe dni takie jak ten”, doświadczenie może się okazać ciekawe, barwne i wcale nie nieprzyjemne..

Nie wierzysz?

A zdarzyło ci się wychodzić w paskudny deszczowy dzień, kiedy byłeś zakochany?

 

tu_i_teraz2

 

Po drugie:

 

2. Opór przynosi cierpienie

 

Może zdarzyło ci się kiedyś bardzo bać się jakiejś sytuacji.
I, ku twojej rozpaczy, najgorsze faktycznie się wydarzyło.

I wtedy… okazało się, że nie jest aż tak strasznie. W samym środku, w oku cyklonu, po prostu robiłeś to, co trzeba. Tak naprawdę dużo trudniejszy do zniesienia był wcześniejszy strach…

Podobnie jest z trudnymi, bolesnymi emocjami.

Tak naprawdę największy ból i cierpienie spowodowane są naszym oporem, walką z tym, co jest.
Tym, że tak bardzo tego nie chcemy.
I tym, że tak bardzo chcemy czegoś innego.

Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi mi o pławienie się w cierpieniu. Nie chodzi o to, że mamy zaprzestać wysiłków, żeby zmienić niedobrą sytuację.

Chodzi o to, żeby kiedy już czujemy się źle, faktycznie skontaktować się z tym uczuciem. Poczuć energię emocji, nie tłumić jej za wszelką cenę.

Wtedy często ta energia wypala się i zmienia w coś innego. Tworzy się przestrzeń na zmianę.

 

3. Jak się z tym skontaktować?

 

Zazwyczaj trudno nam się skontaktować z uczuciem, bo jesteśmy całkowicie w naszej głowie. Zwłaszcza w trudnych momentach gonitwa myśli całkowicie nas pochłania.

To rozkręca emocję jeszcze bardziej, ale wcale nie pomaga w pełni doświadczyć jej energii.

Sztuka w tym, żeby poczuć emocję, nie rozkręcając historii, która jej towarzyszy.

Tego: Jak on mi mógł to zrobić….
Nie dam rady…
Kiedy ją spotkam powiem jej , że…

Tak, wiem, że to trudne. Zwłaszcza jeśli zdarzy nam się coś naprawdę ciężkiego, historia oplata nas jak wąż dusiciel − nie sposób się jej pozbyć. Ciągle od nowa powracają te same teksty, te same dialogi, ciągle manifestowana jest ta sama krzywda… Tak jakby powtarzanie jej w myślach mogło przynieść ulgę. Oczywiście nie przynosi…

Dlatego warto zacząć trenować na łatwiejszych przypadkach.

 

Jak to zrobić?

Kiedy czujesz dyskomfort, skoncentruj się na uczuciu. Na tym, gdzie odczuwasz je w ciele.
W jaki sposób je odczuwasz.
Zauważ myśli, jakie się pojawiają i wróć z powrotem do doznań z ciała, do energii emocji.
Przyjmij je, zamiast z nimi walczyć.

To, o dziwo często pomaga…

 

4. Akceptowanie tego, co jest

 

Akceptacja. To słowo, które budzi w tym kontekście kontrowersje.
Bo jak można zaakceptować coś, co jest bolesne?

Ale spójrzmy jaki mamy wybór…

Opcja numer dwa to ucieczka. Nic właściwie nie zmienia. Ucieczka od emocji to ich tłumienie − wtedy schodzą do podziemia i stamtąd sabotują nasze życie. Albo odreagowanie − często nieadekwatne, niechciane, niekontrolowane.

Opcja numer trzy to walka.

Na pozór brzmi bardziej atrakcyjnie.
Mówi się przecież „walka z chorobą”, „walka ze swoją słabością”.
Wszystko to, co w nas niechciane mamy „pokonać”.

Ale walka zazwyczaj wzmacnia to, z czym walczymy. Wkładamy w walkę mnóstwo energii, a ona, o dziwo wydaje się zasilać również naszego „przeciwnika”.

Czasem się udaje. Wygrywamy. Ale za jaka cenę?

Często ceną jest zduszenie w sobie, czegoś, co bardzo chce się wydobyć. Jakaś część nas zostaje odcięta. Nie znika − po prostu zostaje zepchnięta “do piwnicy”…

Tak naprawdę to akceptacja jest punktem wyjścia do zmiany.

W psychoterapii ma to nawet swoją nazwę: “paradoksalna teoria zmiany”.

Bo to zaskakujący paradoks, że żeby naprawdę coś zmienić, wcześniej trzeba zaakceptować to, co jest TERAZ….

 

………………………………………………..

W powietrzu czuć już wiosnę:) Jeśli jesteś jesteś kobietą, jesteś z Krakowa i chciałabyś w tym  niezwykłym czasie być częściej tu i teraz, zapraszam Cię na cykl 4 spotkań z psychologią kontemplatywną. Będzie medytacja oparta na uważności, autentyczna komunikacja, mindfulness w działaniu, compassion (współczucie/współodczuwanie) − wobec siebie i innych. Tu można się zapisać>> 

 

 

 

Bieganie i medytacja – jak przetrwać trudne początki

Bieganie i medytacja – jak przetrwać trudne początki

Dla mnie decyzja, żeby zacząć biegać nie była łatwa. Bieganie wydawało mi się nudne, zbyt modne i zdecydowanie nie na moje siły. Nie bardzo mogłam wyobrazić sobie siebie w obcisłym ubraniu i słuchawkach na uszach przemierzającą osiedlowe uliczki.

Ale kiedyś, w trudnym dla mnie momencie otrzymałam następującą radę: biegaj, albo pływaj 3 razy dziennie, nie mniej niż 20 minut.

Wybrałam bieganie. Choć z umiarkowanym entuzjazmem.

Zaczęłam powoli: minuta biegania, minuta spaceru. Bez wielkiego wysiłku. Bez specjalnego stroju. W najtańszych butach. W pobliskim lasku, gdzie można biegać wśród drzew i słuchać, jak ptaki krzyczą wiosną.

Ku mojemu zaskoczeniu okazało się to prawdziwą radością, kopalnią dobrej energii i łatwo dostępnym lekarstwem wspomagającym radzenie sobie ze smutkiem i niepokojem. Poza tym okazało się, że bieganie można połączyć z praktykowaniem uważności (klik).

Dlatego powyższą cenną radę przekazuję dalej – może ciebie też zainspiruje?

A wiosna to dobry moment, żeby zatroszczyć się o swoje ciało.

 

Zapominamy czasem o ciele, kiedy chcemy się rozwijać wewnętrznie, czy duchowo. Siedzimy w głowie, a ciało traktujemy jak źle opłacanego robotnika w epoce rewolucji przemysłowej, który ma dla nas pracować przez 12 godzin dziennie.  A przecież ciało i umysł są połączone. Jedno wpływa na drugie. 

Zaniedbane, opuszczone ciało staje się łatwym łupem nie tylko dla wirusów, ale na przykład dla Wewnętrznego Sabotażysty.

A ciało, którego potrzeb słuchamy potrafi nam się odwdzięczyć. Sprawia, że umysł szybciej się otwiera a emocje łatwiej odczytać, bo tak intensywnie odczuwamy je w sercu, brzuchu, gardle, plecach. Ruch może sprawić, że poczujemy szczęście w każdej komórce ciała (to ten rodzaj szczęścia, który sprytnie omija głowę, razem z jej dramatycznymi historiami).

 

Bieganie i medytacja

 

Żeby zadbać o ciało, trzeba najpierw otworzyć się na jego potrzeby, posłuchać go. A ono czasem chce się poruszyć, czasem uspokoić.
Dlatego dzisiaj będzie nie tylko o bieganiu i ale także o medytacji. 

Sakyong Mipham Rinpocze (nauczyciel buddyzmu i przywódca linii Shambhali) napisał książkę “Running with the mind of Meditation”, w której łączy oba tematy.

Dzisiaj z tej właśnie książki o tym, jak zacząć biegać i jak zacząć medytować.

 

bieganie_ m_2

 

Rozpocząć z łagodnością

 

Zarówno w bieganiu, jak i w medytacji początek może być największym wyzwaniem. Jest tak trudny, bo próbujemy zmienić swoje nawyki – w przypadku biegania są to nawyki ciała, w przypadku medytacji – nawyki umysłu.

W obu przypadkach musimy mieć jasność, że to jest właśnie coś, co naprawdę chcemy robić.

I co ważne: dlaczego chcemy to robić.

Kiedy rozpoczynamy bieganie nasze ciała są napięte i męczymy się łatwo. Nie uda nam się przetrwać tej pierwszej, nieco żmudnej fazy bez sporej porcji determinacji i wysiłku. Musimy tu znaleźć złoty środek. Jeśli się przetrenujemy – zrezygnujemy szybko, zmęczeni i zniechęceni. Jeśli będziemy zbyt wygodni, nigdy nie rozwiniemy praktyki.

Dlatego na początku najlepiej jest niezbyt długie odcinki biegu wplatać w szybki marsz. Nie forsować się zanadto, wtedy bieganie nie stanie się przytłaczające.

I dobrze jest pamiętać o tym, że nawet po pewnym czasie początek biegu bywa najtrudniejszy. Nasze ciało i system nerwowy powoli przełączają się z trybu siedzącego do aktywności – “nerwy w ciele muszą się znowu obudzić”.

 

A w medytacji…

początkowa faza jest trudna z innego powodu – tu zaczynamy zwalniać.

Kiedy po raz pierwszy siadamy i zaczynamy medytować umysł jest bardzo poruszony. Teraz zachęcamy go, żeby poruszał się wolniej. Na początku możemy czuć się zniecierpliwieni, albo podekscytowani – to dlatego, że nasz umysł nie przyzwyczaił się jeszcze do nowej prędkości.

Lenistwo

 

Może nie będzie specjalnie zaskakujące, jeśli wyjawię, że kiedy zaczynamy biegać, albo medytować, jedną z największych przeszkód jest lenistwo. Może ono przyjmować różne formy. Jedną z nich jest ten przyciężki stan, kiedy nie możemy oderwać się od telewizora, albo kanapy.

W tym przypadku pomaga mały “rozbieg”. Może być to nawet przebranie się w odpowiedni strój, czy porozciąganie się.

A w przypadku medytacji?

Spróbujmy posiedzieć i poobserwować swój oddech choćby przez 5 minut – to może nas wybić ze stanu rozleniwienia.

Co ciekawe, istnieje jednak jeszcze inna forma lenistwa, której zwykle wcale z lenistwem nie kojarzymy. To zabieganie, bycie zajętym czymś przez cały czas. W całym tym zaaferowaniu nie możemy zaleźć ani chwili, żeby iść pobiegać, albo pomedytować.

Nie potrafimy zrobić sobie przerwy. Otworzyć się na przestrzeń.

Warto się wtedy zastanowić, przed czym  w to zaoferowanie uciekamy.

 

Początki mogą być trudne, ale po ich przejściu…

czeka na nas nagroda – czujemy intensywniej, przeżywamy mocniej i bardziej świadomie. Życie pulsuje w nas i wokół nas.

 

P.S. A tu o tym jak w inny jeszcze sposób możemy zadbać o ciało i umysł:

Jak nie zajadać emocji? Świadome gotowanie, uważne jedzenie. Warsztat łączący praktyczne gotowanie według 5 przemian z praktyką uważności.

 

 

Dlaczego mindfulness jest super mocą – naprawdę fajna animacja

Dlaczego mindfulness jest super mocą – naprawdę fajna animacja

Co to jest mindfulness?

Są różne definicje mindfulness.
Można na przykład powiedzieć, że minfulness to sztuka świadomego życia.

Albo:

Mindfulness to stan, w którym wiesz, co się dzieje w twojej głowie w danej chwili, a jednocześnie nie dajesz się temu ponieść.

Ten ostatni opis wzięty jest z bardzo fajnej animacji pochodzącej z happify.com.

Zobaczcie sami!
(poniżej moje wolne tłumaczenie).

 

Mindfulness to stan, w którym wiesz, co się dzieje w twojej głowie w danej chwili, a jednocześnie nie dajesz się temu ponieść.

Wyobraź sobie, jakie to może być użyteczne.

Przykład?

Jedziesz samochodem i nagle ktoś zajeżdża ci drogę.
Jak zazwyczaj reagujesz?
Pewnie podobnie, jak większość z nas. Najpierw pojawia się przebłysk myśli: JESTEM WKURZONA!!!

A oto, co dzieje się później: ta myśl natychmiast cię opanowuje.
Nie ma bufora między bodźcem a twoją reakcją.

 

Z odrobiną mindfulness w tej samej sytuacji mogłabyś zauważyć, co się dzieje.

 

Że serce zaczyna ci walić, twarz robi się czerwona, pojawia się mnóstwo gwałtownych myśli: jesteś zła.
Ale niekoniecznie musisz natychmiast reagować (wrzeszczeć i kląć, kiedy dzieci słuchają z tylnego siedzenia).

Możesz pomyśleć: no dobrze, ale czy czasem nie mogę się wkurzyć?
Nawet kiedy mam poważny powód?

Tak, pewnie, że możesz.
Tylko troszkę inaczej, niż zwykle.

Nie chodzi o to, że zostaniesz zmieniona przez mindfulness w jakąś pozbawioną życia, i wszelkich uczuć meduzę. Chodzi o to, żebyś nauczyła się odpowiadać w mądry sposób na to, co ci się przydarza, a nie reagować na ślepo.

 

A to jest super moc.

 

Jak możesz to osiągnąć?

Sposobem, żeby się tego nauczyć jest m.in. medytacja.

Medytacja i mindfulness to może być wielka rewolucja w podejściu do zdrowia.

W latach 40 gdybyś biegła na ulicy, ludzie spytaliby: kto cię goni?
Ale naukowcy zbadali, że ćwiczenia fizyczne są dla nas naprawdę dobre.
I teraz wielu z nas je robi (a jeśli nie, to przynajmniej mamy z tego powodu poczucie winy).

Podobnie może być z medytacją. Wkrótce może się stać jak szczotkowanie zębów i zdrowe jedzenie.

Na koniec powiem jeszcze, że mindfulness nie rozwiąże wszystkich naszych problemów, nie zmieni naszego życia w bajkę pełną tęczy i jednorożców.

Niemniej jednak jest to super moc.

I jest dostępna dla ciebie.
Już teraz.

 

Człowiek w poszukiwaniu sensu

Człowiek w poszukiwaniu sensu

Gdy Viktor Frankl trafił do Oświęcimia, pod płaszczem ukryty miał rękopis swojej książki naukowej. Był młodym, wiedeńskim psychiatrą i właśnie napisał dzieło swego życia. Bardzo chciał je uratować.

 

Wtedy jeszcze nie rozumiał, że za chwilę wszystko zostanie mu odebrane.

Wszystko, co człowiek zwykle uważa za niezbędne do życia.

Trafił do miejsca gorszego niż koszmar: pewnej nocy obudził się i zobaczył, że więzień śpiący z nim na pryczy przewraca się niespokojnie – najwidoczniej śniło mu się coś strasznego.

W pierwszej chwili chciał go obudzić.

I wtedy uświadomił sobie, że nawet najbardziej koszmarny sen nie może być gorszy od obozowej rzeczywistości, do której nieopatrznie zamierzał go przywrócić…

Człowiek w poszukiwaniu sensu

 

W 1945 Viktor Frankl wrócił do Wiednia. Miał za sobą pobyt w 3 obozach.
Stracił wszystkich najbliższych z wyjątkiem siostry.

W ciągu 9 dni napisał książkę.

Posługując się swoim przykładem chciał pokazać ludziom, że życie ma sens w każdych okolicznościach, nawet tych najbardziej nieludzkich.

Książka została przełożona na 21 języków. W języku angielskim liczba wydań przekroczyła 100.

 

Człowiek w poszukiwaniu sensu, Viktor Frankl

 

Co tak poruszającego napisał Viktor Frankl, że jego książkę przeczytało ponad 12 milionów ludzi?

Coś, co dla nas, przyzwyczajonych do tego, że “dobre życie” to życie w dostatku, zdrowiu, szczęściu i pomyślności może być zaskakujące: nie tylko życie kreatywne i polegające na bogactwie doznań ma sens.

Sens odnaleźć można również w cierpieniu. Co więcej – ludzka egzystencja nie byłaby kompletna bez cierpienia i śmierci.

A to, w jaki sposób człowiek człowiek akceptuje swoje przeznaczenie i cierpienie może być dla niego wyjątkową okazją do pogłębienia sensu własnego życia.

Człowiek może wykorzystać tę szansę i wzrastać na przekór temu, co się z nim dzieje.

 

Może też ją odrzucić.

Jego decyzja świadczy o tym, czy jest godzien swego cierpienia.

 

“Człowiekowi można odebrać wszystko, z wyjątkiem jednego (…): swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi.

„Każdy człowiek jest w stanie – nawet w tak skrajnych okolicznościach – decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym.”

Jaka jest w tym mądrość?

 

Mamy wybór.

My decydujemy o tym, czy nasze życie ma sens.

„Jaka jest w tym mądrość?” – możemy siebie zapytać, gdy jest nam bardzo źle.

I bardzo możliwe, że znajdziemy odpowiedź.

 

orange_flower