Jak być sobą: odrzucone „ja”

Jak być sobą: odrzucone „ja”

 Chcemy być silni i autentyczni, mówić pełnym głosem to, co faktycznie czujemy, mieć głębokie relacje z ludźmi, żyć z sensem, dobrze się czuć w swoim ciele, śmiać się z głębi brzucha….

Zgadzamy się z dopingującymi  hasłami, które nakazują nam “być sobą”.

I… nie wiemy, dlaczego tak rzadko nam się to udaje.

 

Bonsai

Kiedy myślę o autentyczności przychodzi mi do głowy bonsai.
Drzewko przystosowane. Ładne.

Niepodobne jednak do tych, co to zamaszyście szumią na wietrze, mają zuchwałe gałęzie i mocne korzenie.

Jak to się stało, że czasem czujemy się bardziej jak bonsai, niż dziki i powabny … buk, dajmy na to?

Jak to się dzieje, że tracimy naszą spontaniczność i autentyczność?

“Ja” to proces

 

Przede wszystkim powiedzieć trzeba, że to, co nazywamy naszym “ja” to nie sztywna, skończona struktura, którą dostaliśmy raz na zawsze.

 “Ja” to raczej proces, który przez całe nasze życie kształtuje się w kontakcie z innymi.

Żeby nasze “ja” rozkwitło musi mieć na początku odpowiednie warunki.

 

Lustro

My, istoty ludzkie nigdy nie wiemy kim jesteśmy, dopóki nie spojrzymy na początku w lustro.

J. Bradshaw

Znasz ten eksperyment?

 

Ja jestem poruszona za każdym razem, gdy go oglądam.

Najpierw widzimy mamę w dobrej, zdrowej relacji z dzieckiem. Naturalnie z nim rezonuje, odzwierciedla jego reakcje, jest w żywym kontakcie.

Potem następuje właściwa faza eksperymentu: mama przybiera “kamienną twarz”.

Niemowlę na początku w różny sposób próbuje zaprosić ją do ich zwykłej wymiany, uśmiecha się, coś pokazuje. Gdy to nie przynosi rezultatu jest zdezorientowane. Potem wpada w rozpacz…(żadna z biorących udział w eksperymencie mam nie była w stanie dłużej wytrzymać tej sytuacji).

Ten eksperyment pokazuje, jak mama, a później oboje rodzice (lub inne osoby, które się nami opiekują) odzwierciedlają nasz obraz.

Są dla nas pierwszym lustrem.

Na ich twarzy szukamy akceptacji dla naszych pierwszych prób wyrażania siebie.

Sytuacja idealna

 

W sytuacji idealnej rodzice podziwiają nas, traktują nas poważnie, akceptują nasze uczucia i wyobrażenia.

Gdy są osobami spójnymi wewnętrznie i czują się bezpiecznie ze sobą i z innymi ludźmi, pozwalają nam na to, co jest konieczne dla właściwego kształtowania się naszego stabilnego, pełnego “ja”.

Przede wszystkim:

Pozwalają nam na bliskość i zależność.
Rodzice, którzy mają zaspokojone własne potrzeby bliskości dają nam czas i uwagę, których potrzebujemy w tym czasie ogromnie..

Pozwalają nam na wyrażanie złości.
Potrafią zaakceptować nasze uczucia a równocześnie postawić granice naszym agresywnym zachowaniom.

Pozwalają nam na dążenie do autonomii.
Nie reagują nadmiernym lękiem, smutkiem lub urazą na nasze pierwsze próby bycia samodzielnymi.

Pozwalają nam na to, żebyśmy podobali się sami sobie a nie na zaspokajali ich potrzeby i ambicje.

 

A co, jeśli nie jest idealnie…

 

Oczywiście wszystko to nie jest łatwe. Często nasi rodzice sami mają te potrzeby niezaspokojone. Nie potrafią nam dać tego, czego sami nie mają.

Wtedy niektóre aspekty naszego Ja mogą się dla nich okazać problematyczne.

Nasze próby wyrażania miłości mogą się wtedy spotkać z odrzuceniem.
Złość jest natychmiast karana.
Ciekawość zderza się z postawą obronną.
Wrażliwość z obojętnością.

Czasem brak akceptacji dla niektórych naszych aspektów przybiera subtelne formy.

Tata patrzy z radością na swoja córeczkę, kiedy ta wspina się po drzewach a bez zachwytu odnosi się do jej nieśmiałych prób wyrażania swojej kobiecości … Mama zawsze reaguje przestrachem, kiedy widzi jej łzy..

Odrzucone ja

 

Jest wtedy tak, jakbyśmy  zdecydowali, że pozbywamy się któregoś z pokoi w swoim domu. Ponieważ jednak nie możemy go usunąć ze względu na integralność całego budynku, zabijamy go deskami i udajemy, że go nie ma…

J. Kepner

W rezultacie te aspekty nas samych, które są odrzucane zostają zepchnięte do podświadomości.

Złość, potrzeba zaspokojenia ciekawości, pragnienie miłości, wrażliwości, uczucia związane z seksem – to te aspekty nas, które najczęściej są cenzurowane.

Nie możemy jednak na stałe usunąć tych emocji ze swego wnętrza, nawet jeśli udajemy, że ich tam nie ma…. Bywa, że czasem wybuchają w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy mówimy sobie: to nie byłem ja, nie wiem, co we mnie wstąpiło.

 

Po czym poznać “odrzucone ja”

 

“Odrzucone ja” może się przejawiać na wiele różnych sposobów. Na przykład…

  • jesteśmy zbyt grzeczni. Często przepraszamy, rzadko o coś prosimy.
    Nigdy się nie złościmy.
    Często jest nam smutno.
  • Żyjemy jakby za szybą. Czujemy się inni. Mamy poczucie, że świat nas nie rozumie.
  • Skrycie gardzimy swoją kobiecością. Kojarzy nam się ze słabością, rozmemłaną emocjonalnością i nadwrażliwością. Bardzo sobie cenimy swoje “męskie” cechy.
  • Czujemy wewnętrzną pustkę. Życie nie ma dla nas sensu. Jesteśmy ciągle zmęczeni.
    Zastanawiamy się, czy nie mamy depresji.
  • Jesteśmy w ciągłym ruchu, w ciągłym działaniu. Nie do końca wiemy po co to robimy, czyje potrzeby tak naprawdę spełniamy, czego naprawdę chcemy w życiu.
  • Ciągle na nowo musimy udowadniać, że jesteśmy ok. Każde niepowodzenie czy krytyka wrzuca nas w udrękę poczucia całkowitej bezwartościowości.
  • Nie czujemy w pełni swojego ciała.
  • Żeby się rozluźnić, zacząć mówić swoim głosem, zatańczyć czy zaśpiewać potrzebujemy alkoholu lub innych używek (lub też nie potrafimy tego osiągnąć w ogóle)
  • Zbyt dużo jemy, zbyt dużo palimy, kompulsywnie uprawiamy seks.
  • Odczuwamy ból i inne fizyczne dolegliwości bez wyraźnej przyczyny.

Jak być sobą?

 

Odzyskiwanie swojego “odrzuconego ja” wymaga ciekawości i odwagi.

Prowadzi przez odkrywanie swoich prawdziwych potrzeb.

Sprawdzanie sztywnych przekonań, które dotąd definiowały nasz świat.

Odkrywanie głęboko ukrytych emocji.

Uwalnianie blokad w ciele.

To droga do coraz większej świadomości, integracji i zaprzyjaźniania się ze wszystkimi aspektami siebie.

 

Jak być sobą

 Jak to zrobić?

Dla mnie najlepsze ścieżki do odkrywania swojego „pełnego ja” to:

  • Introspekcja
    Jeśli wiemy, jak zadawać sobie właściwe pytania, obserwować swoje schematy działania, wchodzić w dialog ze swoimi wewnętrznymi głosami, badać swoje emocje i to jak przejawiają się w ciele) możemy każde zdarzenie naszego życia przekształcić w drogę do odkrywania siebie (zobacz na przykład: złość, smutek, praca z cieniem, jak wchodzimy w rolę ofiary?)
  • Psychoterapia 
    Nie zawsze sami zobaczymy swoje ”ślepe plamki”. Psychoterapeuta może stać się naszym lustrem i przewodnikiem. Pomaga odkrywać zapomniane potrzeby i emocje. W relacji z nim możemy badać, jak odbierani jesteśmy przez innych, szukać swojej prawdy i autentycznej ekspresji (więcej o psychoterapii tu i tu). 
  • Medytacja
    Właściwie praktykowana medytacja oparta na uważności pozwala zaprzyjaźniać się z różnymi, także mniej akceptowanymi aspektami siebie. Warunkiem jest nie traktowanie jej jako ucieczki od rzeczywistości, ale jako drogi do bycia z tym, co tu i teraz w nas się pojawia (więcej o medytacji tutaj).
  • Praca z ciałem
    Różne formy pracy z ciałem pozwalają na zwiększanie świadomości ciała, uwalnianie napięć, ekspresję emocji, które zostały w ciele zablokowane. Jednak dobrze jest wiedzieć, że sama ekspresja emocji, jeśli nie jest powiązana ze świadomością tego, z czym ta emocja jest związana przynosi zazwyczaj krótkotrwałe zmiany (tutaj o oddechu…).

 

 

Słowa, które odbierają siłę

Słowa, które odbierają siłę

 

Większość treści myślenia jest bezgłośnym mówieniem; podstawowe przekonania są w istocie nawykami składni i stylu języka.

Fritz Perls

To, jak myślimy kształtuje naszą rzeczywistość. A myśli ubieramy w słowa.
Są słowa, dzięki którym rośniemy.
Są słowa — pułapki.
I są słowa, za pomocą których pozbywamy się swojej sprawczości i mocy.

Takie słowa są dla nas jak ten kołek w opowieści o słoniu…

Opowieść o słoniu

 

Słoń był najwspanialszym zwierzęciem w cyrku. Podczas przedstawienia paradował, prezentując swój niesamowity ciężar, rozmiar i siłę… Ale zawsze po przedstawieniu siedział uwiązany jedna nogą do kołka wbitego w ziemię. Kołek był tylko małym kawałkiem drewna, który tkwił w ziemi zaledwie na kilka centymetrów. I chociaż łańcuch był ciężki i gruby, wydawało się oczywiste, że zwierzę, które jest zdolne wyrwać drzewo z korzeniami, mogłoby z łatwością uwolnić się z kołka i uciec.

Co go trzymało w takim razie?
Czemu nie uciekł?

Wreszcie jakiś mądry człowiek znalazł odpowiedź: słoń nie uciekał z cyrku, gdyż od najmłodszych lat był przywiązany do różnych kołków.

Być może gdy był mały ciągnął, pchał i pocił się, próbując się uwolnić. I mimo, że użył wszystkich swoich sił, nie udało mu się, ponieważ wtedy kołek był dla niego za solidny. W końcu nadszedł dzień, w którym zwierzę zaakceptowało swą niemoc i zdało się na swój los.

Ten potężny i silny słoń nie uciekał, ponieważ biedaczysko nie wierzył, że może. Miał utrwalone wspomnienie niemocy, które przeżył krótko po przyjściu na świat.
I najgorsze, że nigdy więcej nie zakwestionował poważnie tego wspomnienia.
Nigdy więcej nie starał się ponownie wypróbować swych sił…

I tak to jest. Wszyscy przypominamy trochę słonia z cyrku — idziemy przez życie przywiązani do setek kołków, które odbierają nam wolność*.

Co powiedziałby słoń, gdyby umiał mówić?

 

Wyobrażam sobie język, który odzwierciedlałby stan psychiczny nieszczęsnego słonia, który oddał całą swą siłę do dyspozycji dyrektorowi cyrku:

Nie mogę się stąd ruszyć
Muszę tu tkwić.
Trzeba stać, gdzie cię przywiązano.
Spróbowałbym, ale wiem, że to nie ma sensu…
Nigdy nic mi się nie udaje..
Szkoda, że wtedy, kiedy byłem mały dałem się przywiązać..

 

słoń

 

Język przywiązanego słoniaPełen słów, za pomocą których rezygnujemy z własnej sprawczości…

 

Nie mogę

 

Słoń powtarzałby pewnie z bólem: Nie mogę.
My, patrząc na niego z boku możemy stwierdzić, że nie ma racji. Warunki się zmieniły i teraz mógłby. Cóż z tego, jeśli słoń nie weryfikuje swojego stwierdzenia. Za pomocą nie mogę zamyka sobie drogę do działania. Rezygnuje.

My także często mówimy nie mogę zbyt szybko, prawda?

Dlatego każde swoje nie mogę warto sprawdzać.
Jak to jest? Czy:

  • Faktycznie nie mam możliwości — bo na przeszkodzie stoi fizyka, fizjologia lub wyjątkowo nieprzychylne warunki zewnętrzne?
  • Mogę, jeśli zainwestuję (czas, wysiłek)?
  • Tak naprawdę nie chcę /nie mam ochoty/ nie decyduję się?

Muszę

 

Muszę tu tkwić — mógłby powiedzieć słoń, używając jednego z najbardziej nadużywanych spośród odbierających siłę słów (próbowałaś kiedyś policzyć, jak często w ciągu dnia mówisz muszę?)

Muszę (i jego smutni kuzyni: trzeba, powinienem, należy) wskazują często na utrwalone, stare przekonania, które mogą już nam nie służyć. One również wymagają weryfikacji.

Możesz zapytać siebie:

Co by się stało, gdybym tego nie zrobiła?
Co by się stało, gdybym to zrobiła inaczej?
Kto mi kazał?

Dlaczego muszę odbiera nam siłę?

 

Słowa muszę używamy też często, żeby się zdyscyplinować.
(...muszę chodzić do pracy).

Albo też w szlachetnej intencji zmotywowania się do działania (.…muszę zacząć biegać).

Zamiast jednak poczuć przypływ ożywczej energii, często reagujemy na muszę tak, jak moja klientka:
Nie chce mi się. Czuję ciężar w rękach, na barkach, w głowie. Energia mi się obniża.
Im więcej tych “muszę” wokół mnie, tym mniej mam siły…

 muszę

 

Muszę nas osłabia, ponieważ brak jest tu naszego zaangażowania.

To nie my decydujemy: jakieś zewnętrzne siły kontrolują nasze działania.

Zauważ, jak zmienia się twoje nastawienie, gdy zamiast muszę zacząć biegać powiesz chcę zacząć biegać. Albo nawet niewinnie: mogłabym zacząć biegać

To rewolucyjny w swojej prostocie i często polecany sposób. Niestety nie zawsze działa (…przecież wcale nie chcę chodzić do tej pracy, nie lubię jej i mam jej dość…).

Czasem bardziej przekonujące mogą okazać się słowa

Wybieram/ Decyduję.

To ty wybierasz i ty decydujesz. Są powody, dla których podejmujesz właśnie taką decyzję (na przykład wolisz cieszyć się swobodą finansową niż zostać klientką opieki społecznej — dlatego chodzisz do pracy).

Tak, ale…

 

Podejrzewam, że przywiązany słoń na przyjacielską sugestię, żeby szarpnął mocniej za sznurek znalazłby kilka przekonujących powodów, dla których jest to absolutnie niemożliwe. Powiedziałby na przykład: masz rację, jestem silny, ale dzisiaj ciśnienie tak skacze i boli mnie głowa…

Niepozorne słówko ale jest bardzo podstępne.
Bo niby wszystko jest w porządku.
Ale.
Tak naprawdę wcale nie.
Ale zaprzecza pierwszej części zdania. Zawęża. Utrudnia rozwiązanie, jak kłoda, którą rzucamy sobie pod nogi.

Traktuj je z najwyższą ostrożnością.

Nigdy, nic, zawsze…

 

Nic mi nie wychodzi..
Zawsze wszystko zawalam…
Nikogo nie obchodzę…

…. mówiłby słoń zwieszając trąbę w geście rezygnacji.

Zawsze, nigdy, nic, nikogo — to uogólnienia: tkanka, z której często tworzymy swoje depresyjne opowieści.

Gdy używamy tego typu generalizacji nie potrafimy lub nie chcemy rozpoznać specyfiki tej właśnie sytuacji. Nie bawimy się w subtelności.

Uogólnienia działają przytłaczająco, potwierdzają naszą niedolę.
Co ciekawe, czasem właśnie o to nam chodzi: jakaś część w nas chce siebie pożałować, trochę się nad sobą rozczulić. I spowodować, żeby ktoś rozczulił się nad nami.

Jeśli jednak tobie nie jest wygodnie z tą przygnębiającą opowieścią o sobie, postaraj się ją rozmontować. Przejdź do konkretów, uściślaj, wynajduj wyjątki.

Przypatruj się swojemu doswiadczeniu z precyzją i ciekawością, zamiast wtłaczać je w ciężkie i pozbawione odcieni zawsze i nigdy.

Możesz zapytać siebie:

Co konkretnie ci nie wyszło?
Naprawdę nic?
Czy nie zdarzyło ci się chociaż raz, że coś ci się udało?

Szkoda. Żałuję, że…

 

Być może słoń pielęgnuje w swej pamięci ten moment, kiedy jeszcze mógł odwrócić sytuację, coś zrobić inaczej: szkoda, że nie uciekłem wtedy, kiedy ten człowiek zapomniał mnie przywiązać.

Szkoda, żałuję to słowa — kotwice przywiązujące nas do przeszłości. Pielęgnujące żal. Nie pozwalające pójść dalej.

Słów tych często używają nie tylko osoby pogrążone w chronicznym żalu. Również ci z nas, którzy zawsze myślą o tej drugiej opcji. Tej, której właśnie nie wybrali.

W rezultacie rzadko potrafią cieszyć się tym, co mają.

To już zostało zrobione…

 

Mechanizmów jęzkowych, które odbierają nam siłę jest znacznie więcej.

Wśród nich na przykład:

strona bierna (to już zostało zrobione: rozmywamy odpowiedzialność).
Tryb przypuszczający (zrobiłbym to, gdyby: asekurujemy się).
Zdania zrzucające odpowiedzialność na drugą osobę (doprowadzasz mnie do szału)…

Cechą wspólną wszystkich tych wyrażeń jest to, że oddajemy w nich odpowiedzialność za własne życie komuś innemu: rodzicom, szefowi, partnerowi, pogodzie, systemowi…

A dopóki myślimy w ten sposób, trudno nam wprowadzić rzeczywistą zmianę w swoim życiu.

Bo prawdziwa zmiana możliwa jest tylko wtedy, gdy sami weźmiemy odpowiedzialność.

Zacząć możemy od eksperymentowania ze zmianą języka….

 

*na podstawie G. Bucay, Opowieści, które nauczyły mnnie jak żyć

Smutek czy depresja?

Smutek czy depresja?

W głowie się nie mieści”… To był to film dla dzieci, ale to towarzyszący im mamy i tatusiowe wychodzili ze szklistymi oczami i pociągając nosem…

Co się dzieje w głowie małego człowieka, kiedy w jego życiu następuje Wielka Zmiana? Kiedy nagle traci to, co dla niego najważniejsze?

W filmie widzimy to tak: w dramatyczny sposób przeobraża się cała tworzona do tej pory mapa psychiczna. Całe struktury się rozpadają, podświadomość szaleje…

A wśród tego wszystkiego próbują odnaleźć się prawdziwi bohaterowie tej opowieści  ̶̶  emocje. Radość, Złość, Strach, Odraza i Smutek.

No właśnie. Smutek.

 

smutek

 

Smutek jest… smętny. Jękliwa postać wylewająca oceany łez. Kiepski materiał na bohatera.

A jednak, gdy cały system chwieje się w posadach, gdy rezolutna i dzielna Radość nie potrafi już opanować sytuacji, okazuje się, że to Smutek ratuje całą psychikę.

Równowaga zostaje przywrócona.

To bardzo mądry i wzruszający film. I mówi ważną prawdę, którą powinno znać każde dziecko, a która wcale nie jest oczywista dla wielu z nas, dorosłych: smutek jest nam potrzebny.

 

Smutek jest całkowicie naturalną i zdrową reakcją na stratę

 

A straty przydarzają nam się ciągle.

Straty mniejszego i większego kalibru: nagle okazuje się, że firma już nas nie potrzebuje, mąż przychodzi z pracy i oznajmia nam, że resztę życia chce spędzić z kimś innym, ulubiony lasek w pobliżu nagle przestaje istnieć, bo właściciel terenu postanowił wykorzystać nowe przepisy…

Sednem życia jest zmiana. A po każdej zmianie coś za sobą zostawiamy.

Potrzebujemy czasu, żeby przeżyć po tym żałobę.

Jest nam smutno, odczuwamy ból.

Ten ból musi potrwać jakiś czas, jest zjawiskiem naturalnym. Czasem potrzebujemy wsparcia, ale jeśli jesteśmy względnie zdrowi, pozwalamy sobie przez to przejść.

Przestajemy się zajmować tym, co straciliśmy, zaczynamy się zajmować czymś innym.

Nie można ominąć procesu żałoby. Gdy ktoś próbuje usunąć związane z nim trudne emocje, to one wrócą. Często w postaci prawdziwej depresji.

 

Smutek to emocja bogata i głęboka

 

Sprawia, że czujemy się pełni życia mimo, że cierpimy (znasz to poczucie pełni, które pojawia się po obejrzeniu dobrego, choć bardzo smutnego filmu czy sztuki?).

Kiedy głęboko odczuwamy smutek, jesteśmy bardzo wrażliwi, bardzo delikatni. Bliżej nam do innych ludzi i lepiej rozumiemy ich cierpienie.

Mamy świadomość ciała i tego, co się dzieje wokół nas.

A jeśli człowiek próbuje odciąć się od tego uczucia, pozostaje w nim martwota, pustka, brak energii i autentycznych więzi emocjonalnych z innymi ludźmi. Odcina się od wszystkiego  ̶  łącznie z własnym ciałem.

 

Depresja to często pustka, nie smutek

 

Depresja to nicość. Pustka, w której nic nie rośnie i nic się nie zmienia.

Kiedy jest się w depresji często nie czuje się prawdziwego smutku. Depresja może wręcz służyć do tego, żeby smutku nie przeżywać.

Człowiek odcina się przy tym od całej reszty uczuć, a kiedy one zamierają, człowiek staje się w środku jakby martwy. Trudno się dziwić,  że nic mu się nie chce…

Można powiedzieć, że o różnicy decyduje to, czy człowiek „czuje się martwy” czy „żywy”.

Leczenie depresji to często skontaktowanie się z tymi mocnymi, żywymi uczuciami, które zostały wypchnięte: ze smutkiem, ze złością, z głębokimi potrzebami..

 

Boli. Ale przestanie

 

Dlatego pozwól sobie na przeżywanie smutku. Smutek nie oznacza słabości  ̶  oznacza, że jesteś pełna (pełen) życia.

 

smutek

 

Nie jest łatwo zaprzyjaźnić się ze smutkiem, ale kiedy to zrobimy, stajemy się zdrowsi, bardziej zintegrowani, bardziej współczujący i bardziej autentyczni.

Kiedy przestajemy walczyć ze smutkiem związanym ze stratą otwieramy się na najważniejszą lekcję, jakiej smutek może nas nauczyć  ̶  lekcję mówienia tak.

Mówienia tak zmianie  ̶  we wszystkich jej odsłonach.

Mówienia tak wzrostowi, rozwojowi.

Mówienia tak życiu…

 

 

 

Tu i teraz − co robić, gdy jest trudno…

Tu i teraz − co robić, gdy jest trudno…

Łatwo przekonywać do tego, żeby być tu i teraz i odnajdywać bogactwo kryjące się w każdej chwili…. gdy ta chwila jest przyjemna.

(Jesz pierwsze prawdziwe, czerwcowe truskawki…
Pijesz gorącą kawę z kardamonem…
Pływasz w jeziorze w gorący lipcowy wieczór, słońce zachodzi i pachnie tak, jak powinno pachnieć powietrze latem: sosny, suszące się siano − żadnego smogu…
„Teraz” mogłoby trwać wiecznie).

Łatwo też przekonywać do tego, żeby wracać do tu i teraz, gdy robimy zwykłe, codzienne czynności. Sprzątanie, mycie naczyń, robienie zupy może wtedy dostarczyć zaskakująco dużo radości.

Trudniej przekonywać do tego, żeby być tu i teraz, gdy wcale nie jest tak dobrze…

 

Co, jeśli „tu i teraz” wcale nie jest przyjemne?

 

Co, jeśli każda komórka naszego ciała krzyczy: Nieee! Uciekaj!

Nie chcemy tego czuć, nie chcemy tego doświadczać.
Tak się boimy bólu, że w panice szukamy sposobu, żeby go zagłuszyć.
Włączyć telewizor?
Zjeść ciastko z kremem?
Może coś wziąć, wypić, zasnąć?
Żeby choć na chwilę oderwać się od tego, co wydaje się nieprzyjemne..

Czy wtedy też warto wracać do tu i teraz?

Czy warto w pełni przeżywać nieprzyjemne doświadczenia?

Uważam, że tak, chociaż wiem, że nie jest to takie proste…

Spróbujmy zbadać sprawę.

 

Po pierwsze:

 

1. Czy to, czego doświadczasz jest naprawdę “złe”, “nieprzyjemne”, “nudne”?

Sprawdź!

Zwykle całej rzeczywistości nadajemy etykietki:

To jest dobre, to jest złe.
Tego nie lubię.
Z tym nie chcę mieć nic wspólnego.
To mnie nie obchodzi.

Dzielimy rzeczy, ludzi, zjawiska, uczucia na te, które nam się podobają (na przykład lipcowy, ciepły wieczór) − wtedy chcemy je zagarnąć i utrzymać przy sobie jak najdłużej.

I na te, których nie chcemy i od razu odrzucamy (na przykład listopadowy, deszczowy poranek).

Całą resztę ignorujemy.

A rzeczywistość jest jaka jest. To my nadajemy jej cechy, które wydają nam się obiektywne.

Jeśli wejdziemy w deszczowy, listopadowy poranek z otwartym umysłem, bez uprzedzeń, bez z góry założonego ”jak ja nienawidzę wychodzić w jesienne, deszczowe dni takie jak ten”, doświadczenie może się okazać ciekawe, barwne i wcale nie nieprzyjemne..

Nie wierzysz?

A zdarzyło ci się wychodzić w paskudny deszczowy dzień, kiedy byłeś zakochany?

 

tu_i_teraz2

 

Po drugie:

 

2. Opór przynosi cierpienie

 

Może zdarzyło ci się kiedyś bardzo bać się jakiejś sytuacji.
I, ku twojej rozpaczy, najgorsze faktycznie się wydarzyło.

I wtedy… okazało się, że nie jest aż tak strasznie. W samym środku, w oku cyklonu, po prostu robiłeś to, co trzeba. Tak naprawdę dużo trudniejszy do zniesienia był wcześniejszy strach…

Podobnie jest z trudnymi, bolesnymi emocjami.

Tak naprawdę największy ból i cierpienie spowodowane są naszym oporem, walką z tym, co jest.
Tym, że tak bardzo tego nie chcemy.
I tym, że tak bardzo chcemy czegoś innego.

Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi mi o pławienie się w cierpieniu. Nie chodzi o to, że mamy zaprzestać wysiłków, żeby zmienić niedobrą sytuację.

Chodzi o to, żeby kiedy już czujemy się źle, faktycznie skontaktować się z tym uczuciem. Poczuć energię emocji, nie tłumić jej za wszelką cenę.

Wtedy często ta energia wypala się i zmienia w coś innego. Tworzy się przestrzeń na zmianę.

 

3. Jak się z tym skontaktować?

 

Zazwyczaj trudno nam się skontaktować z uczuciem, bo jesteśmy całkowicie w naszej głowie. Zwłaszcza w trudnych momentach gonitwa myśli całkowicie nas pochłania.

To rozkręca emocję jeszcze bardziej, ale wcale nie pomaga w pełni doświadczyć jej energii.

Sztuka w tym, żeby poczuć emocję, nie rozkręcając historii, która jej towarzyszy.

Tego: Jak on mi mógł to zrobić….
Nie dam rady…
Kiedy ją spotkam powiem jej , że…

Tak, wiem, że to trudne. Zwłaszcza jeśli zdarzy nam się coś naprawdę ciężkiego, historia oplata nas jak wąż dusiciel − nie sposób się jej pozbyć. Ciągle od nowa powracają te same teksty, te same dialogi, ciągle manifestowana jest ta sama krzywda… Tak jakby powtarzanie jej w myślach mogło przynieść ulgę. Oczywiście nie przynosi…

Dlatego warto zacząć trenować na łatwiejszych przypadkach.

 

Jak to zrobić?

Kiedy czujesz dyskomfort, skoncentruj się na uczuciu. Na tym, gdzie odczuwasz je w ciele.
W jaki sposób je odczuwasz.
Zauważ myśli, jakie się pojawiają i wróć z powrotem do doznań z ciała, do energii emocji.
Przyjmij je, zamiast z nimi walczyć.

To, o dziwo często pomaga…

 

4. Akceptowanie tego, co jest

 

Akceptacja. To słowo, które budzi w tym kontekście kontrowersje.
Bo jak można zaakceptować coś, co jest bolesne?

Ale spójrzmy jaki mamy wybór…

Opcja numer dwa to ucieczka. Nic właściwie nie zmienia. Ucieczka od emocji to ich tłumienie − wtedy schodzą do podziemia i stamtąd sabotują nasze życie. Albo odreagowanie − często nieadekwatne, niechciane, niekontrolowane.

Opcja numer trzy to walka.

Na pozór brzmi bardziej atrakcyjnie.
Mówi się przecież „walka z chorobą”, „walka ze swoją słabością”.
Wszystko to, co w nas niechciane mamy „pokonać”.

Ale walka zazwyczaj wzmacnia to, z czym walczymy. Wkładamy w walkę mnóstwo energii, a ona, o dziwo wydaje się zasilać również naszego „przeciwnika”.

Czasem się udaje. Wygrywamy. Ale za jaka cenę?

Często ceną jest zduszenie w sobie, czegoś, co bardzo chce się wydobyć. Jakaś część nas zostaje odcięta. Nie znika − po prostu zostaje zepchnięta “do piwnicy”…

Tak naprawdę to akceptacja jest punktem wyjścia do zmiany.

W psychoterapii ma to nawet swoją nazwę: “paradoksalna teoria zmiany”.

Bo to zaskakujący paradoks, że żeby naprawdę coś zmienić, wcześniej trzeba zaakceptować to, co jest TERAZ….

 

………………………………………………..

W powietrzu czuć już wiosnę:) Jeśli jesteś jesteś kobietą, jesteś z Krakowa i chciałabyś w tym  niezwykłym czasie być częściej tu i teraz, zapraszam Cię na cykl 4 spotkań z psychologią kontemplatywną. Będzie medytacja oparta na uważności, autentyczna komunikacja, mindfulness w działaniu, compassion (współczucie/współodczuwanie) − wobec siebie i innych. Tu można się zapisać>> 

 

 

 

Nie próbuj pokochać siebie (zbyt szybko)

Nie próbuj pokochać siebie (zbyt szybko)

Nie próbuj pokochać siebie… zbyt szybko.

………..

Usłyszałam kiedyś takie zdanie:

“Wiesz, czułem się wtedy jak mały Fiat, któremu włożono silnik Ferrari”.

Słowom tym towarzyszył ogromny smutek związany z utratą tego poczucia.
Ból, tęsknota, zgryzota…

Pomyślałam: “Najpierw trzeba by pokochać małego Fiata…”

Ale czy ktoś, kto zakosztował mocy silnika Ferrari łatwo się przestawi na jazdę z kompromitującym łoskotem i prozaiczną prędkością 80 km/h?

Silnik Ferrari

 

Nosimy w sobie idealną wersję samych siebie. Ona czasem dochodzi do głosu – zwykle w sprzyjających okolicznościach. To ten stan, kiedy coś nam się wyjątkowo uda, albo kiedy jesteśmy zakochani.

Wtedy w końcu jesteśmy tacy, jak zawsze chcieliśmy być.

Silni i zarazem wrażliwi. Dobrzy, ale nie naiwni. Rozsądni, ale z fantazją. Reagujący zawsze we właściwy, błyskotliwy i rezolutny sposób. Wspaniałomyślni i szczodrzy… Charakteryzujący się inteligentnym poczuciem humoru…

Wreszcie spełniamy nasze własne wyśrubowane oczekiwania.

Niestety najczęściej, gdy sytuacja się zmienia, nasz “idealny ja” więdnie i chowa się speszony. Uzależniony jest od specyficznych, cieplarnianych warunków.

A my znów pozostajemy pełni wątpliwości niepokojów. Bardzo sobą rozczarowani.

Czy można pokochać małego Fiata?

 

Obawiam się, że powiedzenie sobie wtedy po prostu “pokochaj siebie” może, oględnie mówiąc, nie zadziałać.

Nawet jeśli zbierzemy sporo rzeczowych argumentów (że małe Fiaty są urocze i stają się oryginalne, że przywołują czułe wspomnienia, że ładnie wpisują się w krajobraz polskich lasów i łąk).

Wszystko to blednie wobec koronnego argumentu: maluch to nie Ferrari…

Dlatego nie spiesz się. Zamiast zmuszać się do pokochania

Spróbuj najpierw siebie poznać

Pierwszym krokiem jest ciekawość.

 Przyglądasz się sobie z ciekawością, otwartością i odrobiną czułości. Starasz się zrozumieć.

Nie oceniasz, nie krytykujesz.

Patrzysz na siebie jak na interesujący, choć może trochę kontrowersyjny obraz stworzony przez przyjaciela (te słowa zostały pogrubione nie przypadkiem).

Zauważasz odczucia i myśli, które się pojawiają.

Na przykład:
“Kiedy ktoś mnie skrytykuje czuję się jakby coś mnie chwytało za gardło, a w klatce piersiowej mam ciężar… Myślę: idiotka ze mnie.. ”

Możesz zbadać, jak na ciebie wpływają słowa, które sobie powtarzasz w myślach

Możesz wypróbować jakieś inne (zgodnie z maksymą: ”uważaj jak do siebie mówisz, TY tego słuchasz”).

Możesz zastanowić się w jakich sytuacjach takie odczucie się powtarza.

Może pamiętasz przy kim tak się czułeś kiedyś w przeszłości?

 

Ze świadomością przychodzi zmiana

 

Zaczynamy zauważać swoje nawykowe działania, automatyczne reakcje, które już nam nie służą.

“A, to ja tak mam!”

Niektóre nasze nasze reakcje zaczynają się zmieniać (niektóre zostaną – czasem samo zrozumienie nie wystarczy i być może trzeba nad czymś popracować głębiej).

Stajemy się bardziej autentyczni.

I wtedy może się zdarzyć zabawna rzecz.

Możemy coraz częściej odkrywać, że silnik Ferrari cały czas jest pod maską. Może trzeba po prostu przeczyścić styki, zmienić olej…

I pojedziemy dalej w najlepszej możliwej wersji siebie.

 

freestyle

 

“Jeśli pragnę się zmienić, to pozostając sobą, sobą inaczej, a nie stając się kimś innym niż ja sam”.

Paradoksalna teoria zmiany, Arnold Beisser

“Nie musimy niczego zdobywać. Wszystko, czego potrzebujemy, wszystkie siły i możliwości mamy już w sobie, od zawsze. Trzeba je tylko odkryć.”

Wojciech Eichelberger