Po co jemy? 9 nieoczywistych potrzeb, które zaspokajamy za pomocą jedzenia.

Po co jemy? 9 nieoczywistych potrzeb, które zaspokajamy za pomocą jedzenia.

Po co jemy?

 

Odpowiedź może wydawać się prosta:
Jemy po to, żeby dostarczyć ciału energii.

“Bierzemy jedzenie do ust, a ono, dzięki alchemii trawienia oddaje nam skumulowaną w nim energię życia, energię Wszechświata i przekształca się w nasze ciało.” (W. Eichelberger)

Piękne, prawda?
Mówi się na to: magia życia.

Gdybyśmy jedli tylko po to, żeby przekształcić energię Wszechświata w nasze ciało, jedzenie na pewno nie byłoby problemem.
A jednak tak wielu z nas tworzy z jedzeniem związek trudny i skomplikowany.

Nic dziwnego: zaspokajamy za pomocą jedzenia bardzo wiele innych potrzeb.

Dziś piszę o niektórych z nich.

 

CIAŁO

 

Nawet gdy jedzenia domaga się twoje ciało, nie jest jeszcze wcale pewne, że chodzi tu o głód fizyczny. Może tak naprawdę chodzi o…

 

3

 

1. Seks

 

Kiedyś przeczytałam zdanie, które zapadło mi w pamięć: ”Słodycze to seks starych ludzi”. Cóż, wielu z nas, i to całkiem nie starych, również ma w życiu momenty, kiedy słodycze stają się bardziej dostępne niż seks (i w końcu też można zaliczyć je do kategorii: “zmysłowość”).

Przyjemność płynąca z jedzenia może nam zastępować przyjemności płynącą z seksu.

A czasem bywa odwrotnie: jemy za dużo i przybieramy na wadze po to, żeby zniechęcać do siebie potencjalnych partnerów (taki mechanizm często nieświadomie rozwijany jest przez osoby, które stały się obiektami nadużyć).

 

2. Sen

 

Wydawałoby się, że to powiązanie bardziej odległe, ale nie doceniamy wagi procesów chemicznych zachodzących w naszych ciałach.

Wiele badań wiąże niedosypianie z nadwagą. Poziom leptyny – hormonu, który informuje mózg, że już wystarczająco dużo zjedliśmy jest niższy u osób, które się nie wyspały. Za to poziom greliny, która z kolei stymuluje apetyt, jest wyższy.

Niedosypianie powoduje, że jemy więcej.

 

EMOCJE

 

W labiryntach  emocji czujemy się czasem zagubieni. Często w ogóle nie chcemy w nie wkraczać, bo podejrzewamy, że mogłoby zrobić się niebezpiecznie. Wtedy z pomocą przychodzi jedzenie…

 

pexels-photo

 

3. Zagłuszanie niewygodnych emocji

 

Często wygląda to tak: czujemy coś, co nam się nie podoba. Nieokreślone napięcie, dyskomfort, brak. Nie do końca wiemy, co to jest i tak naprawdę nie chcemy w to wnikać. Wolimy od razu je uciszyć. Bo często są to potrzeby i stany, których nie akceptujemy. Agresja, poczucie zagrożenia, tęsknota… Jedzenie pomaga je zagłuszyć, staje się zewnętrznym źródłem chwilowego dobrego samopoczucia.

Naszym najłatwiej dostępnym narkotykiem.

Zagłuszanie niewygodnych emocji to jeden ze sposobów na…

4. Odzyskanie poczucie bezpieczeństwa

 

Czujemy to zwłaszcza w sytuacjach stresowych, kiedy za wszelką cenę próbujemy ukoić niepokój.

Często też kiedy przechodzimy na dietę, czy postanawiamy kupować produkty w tylko w eco-sklepie mamy poczucie, że odzyskujemy kontrolę nad naszym życiem.

Znacie może to pokrzepiające uczucie, kiedy np. postanawiamy robić sobie codziennie rano smoothie z zielonej pietruszki, selera naciowego i ogórka? Przez chwilę wydaje się, że uchronimy się w ten sposób od wszelkich możliwych problemów ze zdrowiem, spadkiem energii, depresją…

 

avocado-food-kitchen-4861

 

Bywa też, że wykorzystujemy jedzenie, żeby przed życiem zupełnie się schować.

“Ciepła kołderka tłuszczu zakrywa nielubiane ciała, oddziela od gniewu, seksualnych tęsknot i innych nieakceptowanych uczuć. Nadmiar tkanki tłuszczowej tworzy zastępczą granicę między nami a światem, stwarza złudne poczucie bezpieczeństwa.” (W. Eichelberger)

To prowadzi nas prosto do następnej nieoczywistej funkcji, jaka może pełnić jedzenie:

 

5. Agresja wobec siebie

 

Jeśli się nie akceptujemy jedzenie może stać się aktem autoagresji. Głodzimy się wtedy, albo objadamy, stosujemy restrykcyjne diety lub wpadamy w ortoreksję (obsesję na punkcie zdrowego jedzenia).

Lżejszą formą agresji jest nasze częste obwinianie i besztanie się za to, co zjedliśmy, albo czego nie zjedliśmy. To jeden z licznych sposobów, w jaki karzemy się za to, że nie jesteśmy tacy, jak wyidealizowany model siebie, który przechowujemy w wyobraźni.

I do którego oczywiście nigdy nie dorastamy.

 

6. Potrzeba miłości

 

Ciepło, bliskość kojarzą nam się z jedzeniem. Od naszych początków, kiedy miłość była związana z niewyobrażalnym szczęściem bycia przy piersi mamy. I później, kiedy uspokajano nas czekoladką, brano w nagrodę na lody, smażono nam ulubione naleśniki. Wspólne jedzenie posiłków kojarzy się z rodziną, domem. Karmieniem siebie. Dlatego, kiedy czujemy się samotni, jedzenie staje się substytutem więzi i sposobem na poradzenie sobie z samotnością.

A czasem tę więź zastępuje.

 

4

 

UMYSŁ

 

7. Poczucie tożsamości

 

Ciągle próbujemy jakoś siebie zdefiniować, wyróżnić się z tła, upodobnić do jakiejś “naszej” grupy (i zarazem odróżnić od “innej”grupy). Sposób jedzenia nadaje się do tego celu równie dobrze, jak sposób ubierania.

U dzieci bardzo wyraźnie widać, jak przebiega ten proces: podczas gdy dwulatek zjada wszystko, przedszkolak zaczyna już bardzo wyraźnie wiedzieć, co lubi, a czego nienawidzi. (Nienawidzę barszczu czerwonego – Ja też – błysk porozumienia w oczach: jesteśmy w jednej drużynie).

 

Bywa, że w ten sposób budujemy swój lepszy obraz we własnych oczach (“Robię zakupy tylko w Almie…”).

 

8. Twórczość

 

Gotowanie i podawanie jedzenia może dawać nam to, co działalność artystyczna – prawdziwą radość tworzenia. Eksperymentujemy, łączymy smaki, kolory, to, co ląduje na talerzu wygląda jak dzieło sztuki. Karmimy żywą, twórczą iskrę w nas.

9. Poczucie braku

 

Możemy traktować jedzenie jak kompres na poczucie braku.

Czasem wpadamy w stan umysłu, który po angielsku nosi nazwę Poverty Mind. Skupiamy się wtedy na tym, że mamy za mało, że jesteśmy niewystarczający, że wszystko powinno wyglądać inaczej niż jest. Czujemy pustkę, którą za wszelką cenę staramy się zapełnić.

Pragniemy pocieszenia, chcemy sobie dogodzić. Uważamy, że nam się należy – życie nas nie rozpieszcza, więc postanawiamy trochę porozpieszczać się sami: ciasteczkiem, czekoladką, lasagną i bitą śmietaną.

 

5

…………..

Potrzeby mogą być różne a jedzenie, przez swoją łatwą dostępność i dużą skuteczność w szybkim poprawianiu nastroju zastępuje, albo zagłusza to, czego naprawdę pragniemy. Warto te potrzeby rozpoznać i świadomie wybierać sposób, w jaki chcemy je zaspokoić. Mechaniczne sięganie po “coś dobrego” może prowadzić nie tylko do tego, że ważymy więcej, niż chcemy, ale i do uśpienia tego, co do nas woła z głębi naszych ciał i umysłów.

A uśpienie zawsze powoduje, że nasze życie staje się niepełne.

 

 

 

Wewnętrzny Sabotażysta

Wewnętrzny Sabotażysta

Chcę się zamknąć, skulić, głowę wsadzić w koc.

Jeść ciastka z kremem, żeby się ukoić (w takich momentach uważam, że należą mi się ciastka, grzanki i gorąca czekolada).

Patrzę w lustro bez cienia współczucia – bardzo nie dorastam do swoich wyobrażeń. Komuś takiemu można tylko dokopać jeszcze bardziej. Zasługuje na to.

Wystarczy pokochać siebie.

Kogoś, kto spróbowałby mnie wesprzeć takim zdaniem chętnie kopnęłabym w kostkę.

Też to znasz?

Nazywam to Wściekłym atakiem Wewnętrznego Sabotażysty.

Poznałam Wewnętrznego Sabotażystę dawno temu. Pojawiał się w moim życiu co jakiś czas i gładko rozkładał mnie na łopatki.

Szukałam więc sposobów, jak go podejść. Załatwić. Wykończyć.

Znalazłam jednak coś trochę innego.

Chciałabym się tym dzisiaj z Tobą podzielić.

1. Medytacja

 

No tak, ja znowu o tym samym;)

Wcale jednak nie chcę przekonywać cię o tym, że medytacja jest magicznym lekiem na niechciane emocje. Wcale nie sprawia, że nagle przepełnia nas błogi spokój, wokół fruwają tęczowe motyle a z nasza twarz promienieje szlachetnym blaskiem.

Ale.

Ja dzięki medytacji nauczyłam się m.in. że ani moje myśli, ani moje emocje nie są MNĄ. Przychodzą i odchodzą. Są jak pogoda w kwietniu. Czasem słońce, czasem deszcz, a czasem po prostu zima zła. Ale gdzieś tam w górze, ponad chmurami, zawsze świeci słońce. I można do niego dotrzeć.

 

saBOTQA2

 

2. Łagodność wobec siebie

 

To jest trudniejsza część (choć wiąże się z poprzednią).

Przez wiele lat uczestniczyłam w warsztatach, słuchałam nauk, czytałam mądre książki.
Wszędzie mówiono, że trzeba pokochać siebie. Obdarzać się miłością, szacunkiem…
Kiwałam głową, uśmiechałam się i byłam przekonana, że mam to już załatwione.

Do momentu, kiedy w moim życiu nie wydarzył się prawdziwy kryzys. Poczułam wtedy, że ta moja przyjaźń wobec siebie to lipa. Atrapa, która przy byle okazji rozpada się z łomotem spróchniałych desek.

Postanowiłam się przyjrzeć temu dogłębnie w trakcie terapii. Wtedy zdałam sobie sprawę, że sama się okłamuję. Że pod tą lukrowaną powłoką… ja tak naprawdę nie lubię siebie. Bardzo.

Wielką rzeką wypłynął ze mnie smutek.

A potem pojawiła się tkliwość i delikatność. Ciepło i współczucie.

Dopiero wtedy zrozumiałam naprawdę, o co chodzi w tych naukach.
(Zrozumiałam, ale nie głową: poczułam się jak Kaj, któremu roztopił się sopel w sercu).

Ataki Wewnętrznego Sabotażysty nie ustały, ale stały się rzadsze.

I zyskałam potężnego sprzymierzeńca.

Wiesz, jak to jest mieć takiego sprzymierzeńca?

To trochę tak, jakbyś toczył(a) walkę na pięści z przeciwnikiem, górującym nad tobą masą i innymi parametrami. I na dodatek nie walczącym czysto. Ale kiedy po morderczej rundzie schodzisz do narożnika, jest tam dobry trener: twoja troskliwa, opiekuńcza część. Ociera ci z czoła krew i pot, z pasją szepcze do ucha słowa pociechy i wsparcia i zagrzewa do następnej rundy.

3. Zaprzyjaźnić się z Sabotażystą

Pierwszy krok to świadomość, drugi to akceptacja.
Nathaniel Branden

 

Teraz, po latach pracy nad sobą, wiem jeszcze jedną bardzo ważną rzecz: walka nie jest najlepszym sposobem postępowania z Wewnętrznym Sabotażystą.

Następny, bardzo ważny krok to wsłuchanie się w ten prastary ból. Zobaczenie go ze wszystkich stron. Obwąchanie. Poznanie. Czasem to poznawanie może być dłuższym procesem, który można odbyć z towarzyszeniem terapeuty. Pomóc może zastosowanie pracy takiej, jak opisuje Allione Tsultrim w książce Nakarmić swoje demony (przedstawia tam starą, buddyjską praktykę, którą łączy z metodami zachodniej psychoterapii).  

A potem może się uda objąć łagodnie i tkliwie także tego starego, znienawidzonego wroga.

 

 

*Uwaga: to może być depresja! Jeśli takie stany trwają dłużej, warto poszukać pomocy.

 

fot: Jem Yoshioka

 

 

 

Człowiek w poszukiwaniu sensu

Człowiek w poszukiwaniu sensu

Gdy Viktor Frankl trafił do Oświęcimia, pod płaszczem ukryty miał rękopis swojej książki naukowej. Był młodym, wiedeńskim psychiatrą i właśnie napisał dzieło swego życia. Bardzo chciał je uratować.

 

Wtedy jeszcze nie rozumiał, że za chwilę wszystko zostanie mu odebrane.

Wszystko, co człowiek zwykle uważa za niezbędne do życia.

Trafił do miejsca gorszego niż koszmar: pewnej nocy obudził się i zobaczył, że więzień śpiący z nim na pryczy przewraca się niespokojnie – najwidoczniej śniło mu się coś strasznego.

W pierwszej chwili chciał go obudzić.

I wtedy uświadomił sobie, że nawet najbardziej koszmarny sen nie może być gorszy od obozowej rzeczywistości, do której nieopatrznie zamierzał go przywrócić…

Człowiek w poszukiwaniu sensu

 

W 1945 Viktor Frankl wrócił do Wiednia. Miał za sobą pobyt w 3 obozach.
Stracił wszystkich najbliższych z wyjątkiem siostry.

W ciągu 9 dni napisał książkę.

Posługując się swoim przykładem chciał pokazać ludziom, że życie ma sens w każdych okolicznościach, nawet tych najbardziej nieludzkich.

Książka została przełożona na 21 języków. W języku angielskim liczba wydań przekroczyła 100.

 

Człowiek w poszukiwaniu sensu, Viktor Frankl

 

Co tak poruszającego napisał Viktor Frankl, że jego książkę przeczytało ponad 12 milionów ludzi?

Coś, co dla nas, przyzwyczajonych do tego, że “dobre życie” to życie w dostatku, zdrowiu, szczęściu i pomyślności może być zaskakujące: nie tylko życie kreatywne i polegające na bogactwie doznań ma sens.

Sens odnaleźć można również w cierpieniu. Co więcej – ludzka egzystencja nie byłaby kompletna bez cierpienia i śmierci.

A to, w jaki sposób człowiek człowiek akceptuje swoje przeznaczenie i cierpienie może być dla niego wyjątkową okazją do pogłębienia sensu własnego życia.

Człowiek może wykorzystać tę szansę i wzrastać na przekór temu, co się z nim dzieje.

 

Może też ją odrzucić.

Jego decyzja świadczy o tym, czy jest godzien swego cierpienia.

 

“Człowiekowi można odebrać wszystko, z wyjątkiem jednego (…): swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi.

„Każdy człowiek jest w stanie – nawet w tak skrajnych okolicznościach – decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym.”

Jaka jest w tym mądrość?

 

Mamy wybór.

My decydujemy o tym, czy nasze życie ma sens.

„Jaka jest w tym mądrość?” – możemy siebie zapytać, gdy jest nam bardzo źle.

I bardzo możliwe, że znajdziemy odpowiedź.

 

orange_flower

 

 

Sztuka doceniania czyli jak nakarmić bieda-umysł

Sztuka doceniania czyli jak nakarmić bieda-umysł

Nie mam.
Mam za mało.
Mam nie takie.
Brakuje mi.
Gdybym była …, to…
Gdybym miała….
Bez tego moje życie nie ma sensu.

Zauważacie, jak często skupiamy się na tym, czego nie mamy?
Często brak staje się sednem naszego życia. To, co mamy staje się nieistotne.

Ma to po angielsku swoją nazwę: Poverty Mind.
Bieda-umysł. Umysł, który opanowany jest przez poczucie braku. Umysł, który skupia się na tym, że ma za mało.
Że mu nie wystarcza.

Kiedy bieda-umysł bierze nas we władanie czujemy, że nasze życie to porażka, bo brakuje nam mnóstwa elementów do stworzenia życia idealnego. Nasze życie wygląda jak smętne, wybrakowane puzzle, które miało przedstawiać morze, palmy, i złoty piaseczek, ale… coś się pogubiło.
Takiego życia nie lubimy.

Narzędziem często wykorzystywanym przez bieda-umysł jest porównywanie. Porównujemy się z kimś, kto naszym zdaniem ma lepiej (a raczej ze swoim wyobrażeniem na temat tego kogoś, z tą jego ładną, wyjściowa wersją, którą oglądamy z zewnątrz).

Porównywanie jest bezkonkurencyjne w likwidowaniu radości życia.

sophia-loren-peering-at-jayne-mansfields-cleavage1 (1)

Jayne Mansfield and Sophia Loren at Romanoff’s in Beverly Hills, c. 1958. © 1978 Joe Shere

 

Z poczuciem braku związane są też liczne niewygodne uczucia takie jak zazdrość, żal, tęsknota, wstyd.

Znacie to?

Boli, prawda?

Jest na to lekarstwo?

 

Jak nakarmić bieda umysł

 

Najpierw dobrze byłoby rozprawić się z pewnym przekonaniem, które jest zwykle wrośnięte w naszą duszę jak perz.
Brzmi ono następująco:

Coś/ktoś sprawi, że w końcu będę szczęśliwa/szczęśliwy.

Kiedy dostanę tę pracę…
Kiedy ktoś mnie pokocha..
Kiedy zmienię miejsce..
…wszystko się ułoży.

A tymczasem bezwzględne prawo Kosmosu mówi:
nic, co pochodzi z zewnątrz, nie wypełni poczucia braku. Poczucie braku jest jak czarna dziura: pochłonie wszystko.
I wyczekiwaną pracę, i nowego, cudownego partnera, i ślicznie urządzone, wymarzone mieszkanie.

Poczucie braku można nakarmić tylko od wewnątrz.

Bardzo pomaga w tym docenianie tego, co jest.

A oto kilka sugestii, jak można to pielęgnować.

 

1. Praktykowanie wdzięczności

 

Świetnym zwyczajem jest zaczynanie swojego dnia od praktykowania wdzięczności.
Można to zrobić jeszcze w łóżku, po obudzeniu.
A jeśli nie ma czasu, to w trakcie mycia zębów.
Albo w czasie drogi do pracy.

Pomyśl o kilku rzeczach, za które możesz być wdzięczny/wdzięczna.

Można zacząć od rzeczy podstawowych, na które zwykle nie zwracamy uwagi, bo wydają nam się oczywiste.

Na przykład tak:

  • Jak fajnie, że mam właśnie takie ciało. Dobrze mi służy. Jest w miarę zdrowe. Potrafi biegać, tańczyć, dotykać, czuć, słyszeć i słuchać.
  • To niesamowite, że mogę widzieć świat właśnie w taki sposób. A mogłabym na przykład tak:

 

  • Potrafię kochać. A mogłabym czuć tylko nienawiść. Albo w ogóle nic nie czuć.
  • Tu i teraz jestem bezpieczna. Jest pokój, bomby nie spadają mi na dom. Nie muszę uciekać. Nie muszę się kryć. Nie cierpię głodu i zimna.
  • Mam wokół siebie ludzi, których kocham, i takich, z którymi czuję więź.

……..

A dalej można pomyśleć o tym, za co dzisiaj mogę być wdzięczna/ wdzięczny.
Za co mogę podziękować sobie.
Za co mogę podziękować innym.

 

2. Medytacja Przy Krojeniu Warzyw Na Zupę

 

Z każdej codziennej, mało poetyckiej czynności można uczynić rytuał.
Jest taka przypowieść buddyjska o mnichu, który doznał oświecenia zamiatając podłogę. Robił to podobno z taką uważnością i skupieniem na chwili obecnej, że zamiatanie stało się cenną praktyką duchową.

Właściwie każdą czynność możemy w ten sposób przekształcić w rodzaj medytacji.
Działanie, w którym jesteśmy w pełni obecni odkrywa przed nami zaskakujące bogactwo.

Na przykład: Medytacja Przy Krojeniu Warzyw Na Zupę.

Dotykasz chropawej, albo gładkiej skórki. Patrzysz na soczyste kolory i zaskakujące wzory rozciętych warzyw (przyglądaliście się kiedyś rozkrojonemu burakowi?).
Wdychasz zapach. Skupiasz się na ruchu swych rąk i pociągnięciach noża. Na dźwiękach, które się pojawiają.

……

Warto spróbować z innymi codziennymi aktywnościami.

Ogromny potencjał ma w sobie chodzenie.
Mycie naczyń.
Koniecznie spróbujcie też z myciem łazienki;)

 

3. Napisz 10 rzeczy, dla których warto żyć

 

Na przykład:

  • Przytulić córkę
  • Jechać na rowerze w czerwcu
  • Siedzieć o świcie nad morzem, czuć przestrzeń i słony zapach
  • …………….

Schowaj.
Wyciągnij, kiedy nie bardzo chce ci się żyć.
Przeczytaj.

Tyle sugestii na dzisiaj.

Na koniec przychodzą mi na myśl słowa Wisławy Szymborskiej:

(…)

Mogłam być kimś
o wiele mniej osobnym.
Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,
szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu.
Kimś dużo mniej szczęśliwym,
hodowanym na futro,
na świąteczny stół,
czymś, co pływa pod szkiełkiem.
(…)

Mogłam być sobą – ale bez zdziwienia,
a to by oznaczało,
że kimś całkiem innym.

Wisława Szymborska „W zatrzęsieniu”, fragmenty

 

Powodzenia w pielęgnowaniu doceniania:)

A może macie jakieś inne sposoby, żeby doceniać tu i teraz?

Co wymienilibyście wśród 10 rzeczy, dla których warto żyć?

 

 

Cień: jak się zaprzyjaźniać ze swoją ciemną stroną?

Cień: jak się zaprzyjaźniać ze swoją ciemną stroną?

Kogo nienawidzisz lub bardzo nie lubisz?

Jakie jego cechy są najbardziej nieznośne?

Co najbardziej cię niepokoi w innych ludziach?

Kogo podziwiasz, lub bardzo szanujesz?

Co w tej osobie podoba ci się najbardziej?

Warto odpowiedzieć sobie sumiennie na te pytania, bo dzięki temu mamy szansę zapoznać się z kimś naprawdę interesującym.

To właśnie różne aspekty naszego CIENIA.

 

Czyli czego właściwie?

“To piękne poetyckie pojęcie autorstwa  Carla Gustava Junga oznacza ciemne, ukryte, nieużywane miejsce w nas, w które kultura i rodzice na jej usługach wyrzucają te cechy, właściwości, potrzeby, zachowania dzieci, które godzą w powszechną umowę o bezpieczeństwie i przyzwoitości. Te rzeczy zostają w nas, ale nie mamy z nimi świadomego kontaktu. Tak jak swój cień widzimy je tylko wtedy, kiedy padnie na niego właściwie rzucone świato.” (Katarzyna Miller).

Wszyscy mamy swoją ciemną stronę. Trzymamy tam w wielkim sekrecie cechy, których nie ośmielamy się pokazywać światu. To, czego się wstydzimy. 

To, co naszym zdaniem nie zasługuje na miłość.

Strachliwość.
Złość.
Skłonność do kontrolowania.
Słabość.
Lenistwo.
Egoizm.
Zazdrość
I tak dalej..

Po co zaprzyjaźniać się z cieniem?

No dobrze, mamy gdzieś w piwnicy naszej świadomości zamkniętą część siebie. Część trochę podejrzaną, obcą. Przerażającą i ekscytujacą równocześnie. Odcinamy się od niej  tak mocno, że budzą się w nas ogromne emocje, gdy u innych zauważamy jakieś do niej podobieństwo..

I co w tym złego, że ten nasz osobisty Mr Hyde siedzi w ukryciu? Po co go wywabiać na powierzchnię?

A nuż narozrabia?

Są jednak ważne powody, dla których warto go poznać.

  • Gdy nie jesteśmy pogodzeni z naszym cieniem trwamy w stanie cichej wojny z samym sobą. A świat zewnętrzny jest odbiciem naszych wewnętrznych zmagań. Tracimy przy tym mnóstwo energii próbując kontrolować niechciane siły w nas.
  • Dopóki nie poczujemy autentycznego współczucia dla każdego aspektu nas samych trudno nam jest naprawdę się ze sobą zaprzyjaźnić. Objęcie naszego cienia przynosi nam emocjonalna pełnię i wolność bycia tym, kim jesteśmy.
  • Zwykle jesteśmy skłonni do osądzania innych, bo projektujemy na nich nasze własne demony. Zrozumienie i zaakceptowanie naszej własne ciemnej strony pomaga zaakceptować innych, takimi, jacy są. 
  • Każdy cień zawiera zarodek siły i żywej, twórczej energii, którą możemy wydobyć.

Jak zaprzyjaźniać się z cieniem?

Zaprzyjaźnianie się z naszą ciemną stroną to podróż, która wymaga dużej dawki uczciwości, odwagi i współczucia.

Najpierw trzeba cień zaakceptować.

Jak to zrobić?

Pierwszy krok to obserwowanie naszych nastrojów, sympatii i antypatii, fantazji i impulsów. 

Z tym, co się pojawia możemy pracować za pomocą praktyk opartych na współczuciu, które pomagają oswoić i przyjąć odrzucone części nas.

 

Praca z cieniem według Davida Richo.

A oto metoda opracowana przez Davida Richo (amerykański psychoterapeuta, w swojej pracy kładzie nacisk na aspekt duchowy).

Wyodrębnia on dwa aspekty cienia:

  • negatywny – zbudowany z naszych niezaakceptowanych i nieprzyjętych cech, które potępiamy u innych.
  • pozytywny – zbudowany z cech, które mocno cenimy i podziwiamy u innych.

Oto przykłady cech negatywnego cienia i ich pozytywnych odpowiedników.

ryzykanctwo – odwaga

chciwość – dbałość o własne potrzeby

poczucie winy – sumienność

wrogość – asertywność

niecierpliwość – gorliwość

impulsywność – spontaniczność

niekompetencja – odwaga eksperymentowania

niezdecydowanie – otwartość na możliwości

niewrażliwość – obiektywność

zazdrość – opiekuńczość

bałaganiarstwo – elastyczność

lenistwo – umiejętość zrelaksowania się

skłonność do kłamstwa – wyobraźnia

perfekcjonizm – umiejętność właściwego działania

sztywność – wytrwałość

użalanie się nad sobą – umiejętność przebaczania sobie

egoizm – dbanie o siebie

uległość – umiejętność współpracy

mściwość – sprawiedliwość

arogancja – pewność siebie

kontrolowanie, manipulowanie – zdolności przywódcze

tchórzostwo – ostrożność

okrucieństwo – złość

zależność od innych  – zaufanie

 

Jak z tym pracować?

 

  1. Aby zintegrować negatywny cień przyznajemy, bez prób usprawiedliwiania, że mamy te same cechy, których nie tolerujemy u innych (są to cechy z  lewej kolumny).
  1. Odnajdujemy w sobie ten pozytywny, ale wciąż jeszcze nie ożywiony odpowiednik negatywnej cechy, którą widzimy u innej osoby (w prawej kolumnie).

Przykład:

Trudno mi znieść, gdy inni ludzie są aroganccy.

Przyznaję, że sam jestem arogancki, choć mogę tego nie widzieć w tym momencie.

Mam pewność siebie, której dotąd nie używałem w pełni.

Decyduję się działać tak, jak gdybym miał pewność siebie bez bycia aroganckim.

 

David Richo, How to be an adult

 

Co o tym myślicie? Przekonuje was teoria, że mamy w sobie cechy, których nie tolerujemy u innych?
A może zapoznaliście się już ze swoim cieniem?

 

 

 

 

Czy można przestać się martwić?

Czy można przestać się martwić?

Czy można przestać się martwić?

Tak, można.

Dalai Lama:

dalai-lama1

„Jeśli problem jest do rozwiązania i możesz coś zrobić, nie ma potrzeby by się martwić.
Jeśli nie jest możliwy do rozwiązania, martwienie się nie pomoże.”  

Tyle eksperci.

Przekonujące, prawda?

Widać czarno na białym, że martwienie się nie ma sensu. Kosztuje nas mnóstwo energii, sprawia, że czujemy się źle, okrada nas z radości, która mogłaby się kryć w chwili obecnej. Skłania nas do narzekania i porównywania się z innymi.

Co daje w zamian?

Złudne poczucie, że zajmujemy się problemem.

Dlaczego więc tak trudno przestać się martwić?

 

Niestety, jeśli nie jesteśmy Dalai Lamą, ta trzeźwa logika może nas nie powstrzymać.
Dzika gonitwa myśli w naszych głowach napędzana jest lękiem.

A przemawiać do rozsądku lękowi to jak prosić dwulatka, żeby posiedział spokojnie;)

Czego się boimy?

 

Powodów naszych lęków jest wiele, ale większość z nich możemy sprowadzić do wspólnego mianownika: to lęk przed nieznanym.

Już tak mamy, że słabo tolerujemy niepewność. Wolelibyśmy, żeby życie było uchwytne i przewidywalne. Bezpieczne. Takie jak sobie zaplanowaliśmy.

A tymczasem bywa, że zmiana wkracza z butami w nasze życie i przewraca je do góry nogami.

Kiedy życie nas zaskakuje jesteśmy zdezorientowani. Gorączkowo staramy się stworzyć koncepcje na temat tego, jak powinno być, co powinniśmy zrobić. Za wszelką cenę staramy się odzyskać kontrolę.
Nie wierzymy, że w tym właśnie momencie naszego życia może kryć się jakaś mądrość.

 

Jaki jest sekret Dalai Lamy?

 

PICTURES OF THE YEAR 2006 Tibetan spiritual leader, the Dalai Lama, waves to the crowd during the inauguration of the Thupten Shedrub Ling temple on the outskirts of Huy, Belgium, May 29, 2006. REUTERS/Thierry Roge BELGIUM DALAI LAMA
REUTERS/Thierry Roge BELGIUM DALAI LAMA

 

Nie poznałam osobiście Dalai Lamy, ale zaryzykuję stwierdzenie, że tym, co odróżnia go od większości z nas jest (m.in) zaufanie do rzeczywistości takiej, jaka jest. Można to nazwać bezwarunkową otwartością na to, co się pojawia, bez wstępnych założeń, że coś jest dobre, albo złe. Że czegoś chcemy a coś innego odrzucamy.

To pozwala się rozluźnić.

Od razu zgodzę się z tym, że będzie nam trudno spontanicznie przyjąć tego rodzaju postawę.
Ale być może uda nam się rozluźnić choć trochę.

Jako inspirację przytaczam fragment książki Pemy Cziedryn.

“Jest taka historia o kobiecie, która ucieka przed tygrysami: kobieta biegnie a tygrysy są coraz bliżej. Dobiegłszy na skraj urwiska, dostrzega wijącą się w dół po zboczu winorośl. Kurczowo uczepia się więc pnącza. Gdy jednak patrzy w dół, tam też dostrzega tygrysy. Po chwili zauważa też mysz podgryzającą pnącze. Jednocześnie, w zasięgu ręki, widzi wyrastające z kępki trawy truskawki. Patrzy w górę i w dół. Patrzy na mysz. Potem po prostu sięga po truskawkę i ze smakiem ją zjada.

Tygrysy nad tobą i tygrysy pod tobą… To przecież nasze życie. Między narodzinami i śmiercią. Każda chwila jest po prostu tym, czy jest. Może to jedyna chwila, jaka będzie nam w życiu dana, może to jedyna truskawka, jakiej skosztujemy. Można się życiem zamartwiać, można też je wreszcie w pełni docenić i czerpać radość z każdej cennej chwili.”

Jak się rozluźnić?

 

Kiedy głowę mamy naelektryzowaną przez dziesiątki niespokojnych myśli, a brzuch ściśnięty ze strachu, nie jest łatwo się rozluźnić.

Co może pomóc?

Medytacja oparta na uważności (klik) pomaga wracać do chwili obecnej i nabierać dystansu do własnych myśli.

Praktyka bezpośredniego odczuwania emocji sprawia, że nie tłumimy emocji, ale nie rozkręcamy też historii, które się wokół nich tworzą (klik – artykuł o złości, z lękiem można postępować podobnie).

Jeśli  lęk jest dużym problemem w naszym życiu, może pomóc bardziej dogłębna, terapeutyczna praca.

A na początek możemy trochę go oswoić przez pytanie: co może się zdarzyć najgorszego? Wyobrażenie sobie najbardziej katastrofalnego scenariusza  pozbawia go niedookreślonej, mrocznej siły, którą obrósł w naszej wyobraźni.

Tu nasuwa mi się nieco ekstremalny przykład praktycznego przeprowadzenia takiej symulacji.

Fleet Maul prowadził kiedyś retreaty polegające na tym, że uczestnicy mieszkali przez jakiś czas na ulicy, jako bezdomni. Mieli regularne spotkania grupy, jednak większość czasu spędzali ‘pod mostem’. Podobno miało to niesamowity wpływ na obniżenie poczucie lęku przed przyszłością. Okazuje się, że ‘najgorsze’ = ‘wylądowanie pod mostem’ da się przeżyć. I jest to mniej straszne, niż się wydaje.

 

Zaufanie

 

Wydaje mi się, że najważniejsza w stanie wzmożonego zamartwiania jest utrata zaufania.

Proponuję w związku z tym mały eksperyment.

Wyobraźmy sobie, jakbyśmy się czuli, gdybyśmy mieli całkowite zaufanie do sytuacji. Gdybyśmy wierzyli, że w tym właśnie momencie naszego życia tkwi mądrość. Co moglibyśmy wtedy myśleć? Co czulibyśmy w ciele? Jakie pojawiłyby się emocje?

Poczucie się ‘tak jakby’ pozwala zakosztować stanu, w którym uwalniamy się spod władzy okoliczności zewnętrznych. Pokazuje, że taki stan jest możliwy.

Bo naprawdę jest możliwy.

W każdej chwili mamy wybór. Możemy pogrążyć się w wątpliwościach, niepewności, zniechęceniu.
Albo rozluźnić się i rozgościć w chwili obecnej.

Zapytać siebie, jaka jest mądrość w tej sytuacji.
I otworzyć się na tę mądrość.