5 powodów, dla których warto być ofiarą

5 powodów, dla których warto być ofiarą

„Użalanie się nad sobą  jest jednym z najbardziej destrukcyjnych z niefarmaceutycznych narkotyków; jest wciągające, daje chwilową przyjemność i oddziela ofiarę od rzeczywistości. „

John W. Gardner

Jeśli podejrzewacie, że tytuł jest prowokacyjny, to macie rację.

Bo czy ktoś z nas z pełną świadomością wybrałaby rolę ofiary?

Zakładam, że większość wolałaby raczej być silna. Niezależna. A nawet zołzowata. Bezradność, bezsilność, zależność nie są dziś w cenie.

A jednak dla wielu z nas rola ofiary staje się strategią na życie. I wydaje się, że przynosi nam ona pewne korzyści.

Chciałabym się temu przypatrzyć, bo ze swojego doświadczenia wiem, że nie zawsze dostrzegamy w sobie podobne schematy. Ja, gdy dowiedziałam się kiedyś, że wchodzę w rolę ofiary byłam szczerze zaskoczona…
Ale uświadomienie sobie tego było początkiem zmiany.

Skąd się to bierze?

 

Takie postawy tworzą się w dzieciństwie, kiedy twórczo przystosowujemy się do sytuacji. Wtedy pomagają nam poradzić sobie z tym, co trudne. Niestety, później ciągniemy je za sobą, chociaż dawno nam już nie służą.
To trochę tak, jakbyśmy zabierali swojego starego pluszowego misia na spotkanie biznesowe. Albo na randkę.

U podstaw naszych programów leżą nasze stare przekonania i wierzenia.

A im można się przypatrywać.
Dostrzegać przyrdzewiałe nawyki.
Podważać zasuszone opinie.

A później powoli uwalniać się z tego, co nam już nie służy.

Bezbronne dziecko w nas

 

Trzeba tu zaznaczyć, że czasem każdy z nas wchodzi w rolę ofiary, bo każdy z nas ma w sobie tę delikatną część, która jest niewinna, wrażliwa oraz w potrzebie: bezbronne wewnętrzne dziecko.

Jeśli zazwyczaj ustępuje pola dorosłemu – nie ma problemu.

Gorzej, kiedy staje się naszym codziennym kostiumem, przyciasnym już i niewygodnym.

Co to znaczy “być ofiarą”?

 

Ofiara jest przekonana, że nie ma kontroli nad swoim życiem.
Wydaje jej się, że świat i okoliczności są przeciwko niej, w związku z czym często pogrąża się w smutku i żalu nad sobą. Przyjmuje postawę typu “Nie uda mi się”. Czuje się wybrakowana, niezdolna do działania, zbyt słaba by samodzielnie zmagać się z życiem.

Przyjmuje przy tym zazwyczaj założenie, że “świat powinien być sprawiedliwy” – a jest to (niestety;) dziecięcy punkt widzenia…

 

2..Rossetti_lady_lilith_Fanny Cornforth

Mały test ofierzastości

 

Proponuję mały test ofierzastości.

Czy któraś z tych sytuacji wygląda dla Ciebie znajomo?
(przykłady dotyczą kobiet, ale wśród mężczyzn ten model zachowania również jest częsty).

 

  • Czujesz się niekochana, zaniedbana i pokrzywdzona. Bliscy nie doceniają Cię tak, jak na to zasługujesz. Rozmyślasz o tym, czego dla Ciebie nie zrobili, o czym zapomnieli. Gdyby się zmienili, wykazali więcej wsparcia, miłości i troski wszystko wyglądałoby inaczej. To budzi Twoją w pełni usprawiedliwiona złość. Jesteś ironiczna. Osądzasz. Obwiniasz. Płaczesz.
  • Nie wychodzi Ci się z pracą. Znowu porzuciłaś w połowie nowy projekt. Masz masę pomysłów, ale z ich realizacją jest gorzej. Przecież może się nie udać! Co wtedy powiedzą mama, mąż, przyjaciółka z liceum? Potrzebujesz całkowitej akceptacji, zapewnienia, że to, co robisz jest świetne. Uważasz, że inni powinni Ci pomóc, wspierać Cię, chwalić, dodawać odwagi. Nie mozesz znieść krytyki. Jesteś niezwykle wrażliwa..
  • Ciągle wszystkich wyręczasz, poświęcasz się, ratujesz z opresji. Aż w końcu masz dość. Dlaczego nikt nie zadba o Ciebie? Dlaczego nikt nie wykazuje należytej wdzięczności? Popadasz w melancholię, czujesz, że Twoje życie zmierza donikąd.
  • Uważasz, że nic Ci nie wychodzi, do niczego się nie nadajesz, kompletnie nie widzisz przed sobą perspektyw. Żalisz sie przyjaciołom, rodzinie i znajomym. Na każdą sugestię z proponowanym rozwiązaniem  odpowiadasz  „Tak, ale to nie będzie skuteczne bo…”

 

I jak? Czy miewasz epizody ofierzastości? A może weszłaś/ wszedłeś w rolę ofiary na całego?

Jeśli tak jest, lub jeśli znasz kogoś takiego, przeczytaj, co kryje się za strategią ofiary.

I co nam ona daje, a co odbiera.

Odpowiedzialność

 

Co łączy te wzorce zachowań?
Przede wszystkim rezygnacja z odpowiedzialności za własne życie. Przekazanie jej w ręce innych. To inni mają nam zapewniać opiekę i wsparcie – fizyczne, lub/i emocjonalne. Zdajemy się na ich łaskę – bez ich uznania, pomocy, bezwarunkowego zrozumienia – więdniemy. Nie wierzymy, ze jesteśmy w stanie sami się o siebie zatroszczyć, rozwiązać swoje problemy.

Co nam to daje?

 

Każde destruktywne działanie zazwyczaj coś nam daje. I w tym przypadku znajdziemy kilka niewątpliwych korzyści. Oto 5 powodów, dla których warto być ofiarą.

 

  1. Odpowiedzialność bierze na siebie ktoś inny.
    No cóż, wzięcie odpowiedzialności za swoje życie to ciężka praca, trzeba podejmować trudne decyzje i … często faktycznie nie jest to łatwe. Łatwiej pozostawić trudne wybory i niewdzięczne działania komuś innemu. Mamy spokój.
  2. Dostajemy uwagę i usprawiedliwienie.
    Zawsze możemy nazbierać trochę głasków od innych. Martwią się o nas.. Potwierdzają, że faktycznie mamy powody, żeby czuć się tak, jak się czujemy. Czasem wyciągną pomocną dłoń. Zrobią coś za nas. Zaopiekują się.
  3. Czujemy się uprawnieni do specjalnego traktowania.
    Wydaje nam się, że zasługujemy na specjalną dawkę współczucia, dobroci, wyrozumiałości, bo to co nam się przytrafia jest wyjątkowe (czasem nawet konkurujemy z innymi o palmę pierwszeństwa w byciu najbardziej pokrzywdzonym).
  4. Nie musimy podejmować ryzyka.
    Ponieważ rzadko podejmujemy działania i wyzwania, nie ryzykujemy porażki, czy odrzucenia.
  5. Czujemy, że mamy rację.
    A inni nie mają… Przyjemne uczucie.

 

ofiara2

 

Korzyści niewątpliwie są i mogą nas trzymać w objęciach przez długi czas, nawet przez całe życie. Dla równowagi spójrzmy więc, co tracimy pozostając w tej roli.

Co tracimy będąc ofiarą?

 

  • Nie realizujemy swojego potencjału w pracy.
    Jest to niemożliwe bez wzięcia odpowiedzialności za konkretne zadania i doprowadzania ich do końca. Żeby odnosić sukcesy w pracy musimy być częścią rozwiązania, nie częścią problemu.
  • Nie osiągamy pełni w związkach.
    Gdy nastawieni jesteśmy na branie, z wielkim trudem przychodzi nam dawanie bez poczucia krzywdy. Bywa, że nie potrafimy obdarzać innych bezinteresownym uczuciem. Nie komunikujemy się w otwarty sposób, bo boimy się odrzucenia i krytyki. To zaburza równowagę w każdej relacji.
  • Nie jesteśmy traktowani poważnie.
    Traktuje się nas bardziej jak dzieci, niż jak partnerów.
  • Wstydzimy się.
    Czasem nie uświadamiamy sobie w pełni swojej roli, często nie chcemy się do niej przed sobą przyznać. Ale pod spodem często kryje się ogromny wstyd, a nawet pogarda dla siebie samych, dla swojej zależności i bezsilności.

 

Ciężki kaliber, prawda?

Dlatego często w życiu ofiary przychodzi moment, gdy bardzo chce coś zmienić.

Pierwszym krokiem do tego jest zauważenie swoich wzorców i nawyków.
(to trochę jak przyznanie się przed sobą: nazywam się …… i wchodzę w rolę ofiary;).

A później możemy zacząć proces odzyskiwania odpowiedzialności za własne życie.

 

1.ilustracja: kiera.chan
2. Dante Gabriel Rossetti, Lady Lilith

 

 

Przypuszczenia, założenia i zmartwienia – rozrywki umysłu, które komplikują nam życie

Przypuszczenia, założenia i zmartwienia – rozrywki umysłu, które komplikują nam życie

Przypuszczenia to fantazje, które tworzymy, żeby usunąć z naszego życia wszelką niepewność.

Schemat może wyglądać tak:
nie dostajemy odpowiedzi na maila (czekamy już trzy dni i nic).

Po kilku dniach iskierka niepokoju popycha nas do przejrzenia w myślach myślach historii kontaktów z adresatem. W czym zawiniliśmy? Co zrobiliśmy nie tak? Nieznośna chwila niepewności nie trwa zbyt długo, bo zazwyczaj dość szybko znajdujemy wyjaśnienie: wymyślamy je sobie.

Niepewność może zostać zamieniona wtedy np. na bardziej znajome uczucie smutku i przygnębienia. Znów może włączyć się nasz żałobnie smutny głos wewnętrzny upewniający nas, że wszystko popsuliśmy…

Trwamy więc w stanie obniżonego nastroju.
Po tygodniu nasza zabiegana znajoma odpowiada na maila – i cała historia pęka jak bańka mydlana.

Wkrótce znów konfrontujemy się z czyimś mało subtelnym komentarzem, nieszczególnie serdecznym powitaniem, brakiem wystarczającego entuzjazmu dla naszej propozycji.

I schemat się powtarza.

 

Alternatywna rzeczywistość

Czyli:

snujemy domysły. Mamy teorię. Rodzi się w nas podejrzenie. Zakładamy, że…, Martwimy się o..

W naszej głowie ciągle tworzymy barwną, alternatywną rzeczywistość. Obsadzamy role, piszemy dialogi i wkładamy je w usta naszych partnerów, przyjaciół, współpracowników, rodziców, klientów..

Każda sytuacja, która nie jest dla nas do końca jasna pada łupem naszego dzikiego, kreatywnego umysłu.

Gdyby to była tylko niewinna spekulacja myślowa – nie byłoby problemu.
Ot, ćwiczenie wyobraźni.

Prawdziwy problem leży w tym, że wierzymy w nasze historie.

I że idą za nimi prawdziwe emocje.

Po co nam to?

 

Nasz umysł bez przerwy stara się ustawić w jakimś kontekście.

Mamy potrzebę, żeby wszystko zrozumieć, wszystko wyjaśnić. Nie jest przy tym istotne, aby wyjaśnienie było prawdziwe – najważniejsze, to pozbyć się niepewności.

Wtedy czujemy się bezpiecznie.

Zastępujemy w ten sposób potrzebę komunikacji, bo często nie mamy odwagi, żeby zadawać pytania.

 

Stosujemy przy tym założenia i strategie, które komplikują nam życie.

Oto niektóre z nich:

 

1. Inni ludzie myślą tak samo jak my

 

Właściwie wiemy, że się od siebie różnimy. Ale kiedy kreujemy nasze przypuszczenia rzadko bierzemy to pod uwagę.

Tymczasem historie, które tworzymy przefiltrowane są przez naszą wrażliwość i sposób postrzegania. Motywy innych ludzi często możemy zrozumieć tylko do pewnego stopnia, jeśli pokrywają się z naszym doświadczeniem, czy rozumieniem świata.

  • A oto niezbyt przyjemny skutek tego, że wkładamy w głowy innych ludzi nasze poglądy:
    jeśli sami patrzymy na siebie bez wyrozumiałości, wydaje nam się inni postrzegają nas równie surowo.

 

2. Inni ludzie świetnie nas rozumieją i wiedzą, czego chcemy

 

Bardzo częstym założeniem jest, że inni wiedzą, czego chcemy i w związku z tym nie musimy już tego komunikować.

Jest to klasyczny przykład nieporozumień w związkach: zakładamy, że nasz partner wie, czego pragniemy – przecież zna nas tak dobrze. Jeśli nie udaje mu się zgadnąć, czujemy się zranieni.

 

3. Inni ludzie często o nas myślą i nieustannie nas oceniają

 

Smutna (?) prawda jest taka: niestety, nie jesteśmy tacy wyjątkowi, jak nam się wydaje.

Często nie całkiem świadomie zakładamy, że jesteśmy w centrum zainteresowania innych osób. Myślimy, że przyglądają się naszemu życiu, analizują nasze potknięcia, osądzają nas.

Tymczasem inni (jeśli nie są naszą mamą, świeżo zakochanym partnerem, lub zagorzałym i złośliwym wrogiem) rzadko poświęcają nam wyjątkowo dużo uwagi.

Ciekawych wyliczeń dokonała National Science Foundation. Wynika z nich, że ludzie mają średnio ponad 50 000 myśli w ciągu dnia. Oznacza to, że nawet jeśli ktoś myśli o nas 10 razy w ciągu dnia, stanowi to tylko 0,02% całości jego dobowych przemyśleń.

Pewnie trochę mniej, niż się spodziewaliśmy..

Zazwyczaj filtrujemy rzeczywistość przez własne “ja” w tak dużym stopniu, że większość rzeczy, o których myślimy ma związek z “ja”, albo “moje”.

Oznacza to, że jeśli nie zrobiliśmy czegoś, co bezpośrednio wpływa na życie innej osoby, prawdopodobnie nie poświęci nam ona zbyt wiele uwagi.

 

4. Martwienie się pomaga w rozwiązywaniu problemów

 

Po co właściwie się martwimy?

Logika wskazywałaby, że jest to zwykła strata energii, bo jeśli nasz czarny scenariusz się sprawdzi, to martwienie się w żaden sposób nie pomoże go uniknąć.
Moglibyśmy przecież od razu przejść do działań mogących poprawić sytuację.

A jeśli się nie sprawdzi, to cierpimy na marne.

Jednak martwienie się może dawać nam poczucie kontroli. To pewien rodzaj magicznego myślenia – mamy wrażenie, że faktycznie zajmujemy się problemem. Może też być uważane przez nas za wyraz troski, jakby w pewnych sytuacjach po prostu nie wypadało się nie martwić.

 

twain

 

Co można z tym zrobić?

 

Alternatywna rzeczywistość w naszej głowie jest bardzo wciągająca.

Może nam przynieść wiele bólu, niepokoju, dyskomfortu. Odrywa nas też od tego, co dzieje się tu i teraz, czyli od naszego prawdziwego życia.

 

Poniżej garść pomysłów, jak wpuścić w nasz zapracowany umysł trochę przestrzeni.

 

  1. Zostaw trochę miejsca na niepewność. Przyglądaj się jej. Badaj. Nie twórz gorączkowo odpowiedzi na wszystkie pytania.
  2. Pamiętaj, że Twoje odpowiedzi mogą nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością.
  3. Znajdź odwagę, żeby zadawać pytania.
  4. Bądź świadomy tego, że inni mogą zupełnie inaczej postrzegać rzeczywistość.
  5. Bądź ciekaw innych ludzi.
  6. Pamiętaj, że wyjątkowi jesteśmy głównie dla nas samych.
  7. Naucz się pięknie prosić i proś o to, czego chcesz.
  8. Zbadaj, do czego jest Ci potrzebne jest martwienie się. Jeśli to wyraz troski i zaangażowania, to może jest sposób, żeby wyrazić je inaczej?
  9. Naucz się wykrywać pierwsze sygnały zagłębiania się w zmartwienia. Spróbuj ucinać te myśli kiedy są jeszcze „młode i nieśmiałe”. Zrób coś, na co masz wpływ.
  10. Traktuj swoje fantazje jak interesujący film. Zachowaj dystans.

 

 

10 powodów, dla których warto medytować ( i jeden skutek uboczny)

10 powodów, dla których warto medytować ( i jeden skutek uboczny)

Często medytacja kojarzona jest z odmiennymi stanami świadomości, z czymś niezwykłym, mitycznym i osobliwym.
Z całkowitym oderwaniem od świata.

Medytuję regularnie od ponad 10 lat i  moje doświadczenie jest zupełnie inne.

Medytacja to coraz intensywniejsze zbliżanie się do rzeczywistości (pod pojęciem medytacja mogą co prawda kryć się różne praktyki, w zależności od tradycji, która go używa. Tu piszę o medytacji opartej na uważności i świadomości).

Podstawowy sposób medytacji w siedzeniu polega po po prostu na skupieniu uwagi.

Nie chodzi o to, żeby poczuć coś szczególnego, czy czegoś niezwykłego doświadczyć.

Siedząc spotykamy się z tym, co w tym konkretnym momencie jest w nas.

 

Co nam to daje?

Ponieważ już nie raz słyszałam to pytanie, postaram się teraz wypunktować to, co dla mnie jest najważniejsze.

 

1. Magia codzienności

 

Czy zdarzają się wam w życiu chwile, gdy rzeczywistość uderza bezpośrednio i bardzo, bardzo intensywnie – jakby świat się nagle otwierał?

Przykład.

Idziemy na spacer, w głowie jak zwykle trwają monologi. Patrzymy na ludzi, zwierzęta i elementy krajobrazu, ale zazwyczaj widzimy je jakby przez filtr. Nie pozostajemy z nimi w pełnym kontakcie, bo w tym samym czasie komentujemy i opisujemy je w głowie, nadajemy nazwy, porównujemy z innymi… (ale fajny pies, podobny do psa mojej ciotki. Jak on się nazywał? Tupak? Jaka to rasa właściwie? Terrier chyba. Lubię takie. Może kupimy sobie psa w przyszłym roku….)

I nagle olśnienie: KROPLE PEŁNE ŚWIATŁA na gałęzi! (albo kwiat, tęcza, ptak w locie, zapach siana..) Następuje chwila całkowitej obecności, jaskrawa, żywa i wyrazista.

 

Medytujemy po to, żeby takich chwil było więcej.

 

Dzięki temu mamy…

 

2. Więcej życia w życiu

 

Kiedy jesteśmy całkowicie obecni naprawdę przeżywamy to, co się wydarza.

Może zapytacie w tym momencie: “a zwykle co ja robię?”

No cóż, zwykle nasz umysł przez większość czasu zajmuje się przeszłością (żale, tęsknoty)  i przyszłością (marzenia, plany, niepokoje, przewidywania).
W konsekwencji w dowolnej chwili jesteśmy tylko częściowo świadomi tego, co się dzieje teraz.

I przegapiamy wiele przeżywanych chwil.

Podczas medytacji krok po kroku próbujemy oswoić nasz dziki, kreatywny umysł, żeby wejść w kontakt z chwilą obecną.

Kiedy udaje nam się skupić uwagę na na odczuwaniu danej chwili, odkrywamy jej siłę: jest to jedyny czas, jaki mamy.

 

3. Oswajanie umysłu

 

To, co zwykle dzieje się w naszym umyśle, to chaotyczna gonitwa myśli, z fajerwerkami wybuchających od czasu do czasu emocji.

Jak pisze Sakyong Mipham Rinpocze: Mając nie wyćwiczony umysł, przez większość naszych dni jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę własnych nastrojów. Budząc się rano, czujemy się trochę jak na loterii: “Jaki umysł dziś wylosowałem? Zirytowany, szczęśliwy, niespokojny, rozgniewany, współczujący czy kochający?”

To, że można się uwolnić spod władzy własnych nastrojów może się wydawać niewiarygodne.

Tymczasem dzięki medytacji  nabieramy do tego, co się dzieje w naszej głowie pewnego dystansu. Uświadamiamy sobie, że myśli to po prostu myśli, przychodzą i odchodzą.

Niekoniecznie musimy zawsze podążać tam, gdzie chcą nas zaprowadzić.

Czasem możemy nawet zawrócić;)

 

4. Świadomość emocji

 

Chociaż emocje bardzo często kierują naszym życiem, zazwyczaj nie do końca je odczuwamy.

Kiedy pojawia się silne uczucie (strach, złość, miłość, smutek, zazdrość) albo natychmiast zaczynamy działać pod jego wpływem, albo je tłumimy. Dajemy się ponieść wirowi myśli, które je otaczają i rozdmuchują.

Gdy nasz umysł jest bardziej stabilny, możemy ten natłok myśli zauważyć i ograniczyć. Wtedy możliwe staje się dotarcie do energii emocji, odczucie jej bardzo bezpośrednio.

Uchwycenie jej mądrości.

 

5. Kontakt z ciałem

 

Ciało i umysł są ze sobą powiązane. Ściśle.

Jedno wpływa na drugie.

Tymczasem my zazwyczaj przebywamy w głowie i często zdarza nam się w ogóle zapomnieć, że mamy ciało. Nie odczuwamy sygnałów z niego płynących. Jemy za dużo, albo zapominamy o jedzeniu. Ignorujemy przemęczenie, osłabienie, wszelkie drobne wyrazy protestu, jakimi ciało daje nam do zrozumienia, że powinniśmy trochę zmienić styl życia.

Pod wpływem medytacji nasz umysł się trochę uspokaja. Wtedy pojawia się więcej przestrzeni na to, by czuć i zauważać to, co się dzieje w ciele.

I dostrzegać, jak wpływa to na nasz umysł i emocje.

 

6. Droga do autentyczności

 

Ponieważ stajemy się bardziej świadomi swoich myśli, emocji i ciała, wyraźniej widzimy momenty, gdy w naszym zachowaniu pojawia się jakiś fałsz, niespójność.

Najpierw to zauważamy. Później (powoli) zaczyna się to zmieniać.

Jednym z najważniejszych składników autentyczności jest zaufanie do siebie. Zwiększa się ono gdy ciało i umysł są zsynchronizowane. Medytacja bardzo w tym pomaga.

 

 

 

7. Kontakt z innymi

 

Ponieważ dzięki większej świadomości myśli i emocji coraz lepiej rozumiemy siebie, zaczynamy coraz lepiej rozumieć innych ludzi.

Mamy więcej współczucia.

Mniej skorzy jesteśmy do osądzania i obwiniania.

Mamy więcej odwagi, żeby pokazywać swoją wrażliwość.

Uczymy się słuchać z uwagą, zamiast wyczekiwać, aż sami będziemy mogli zabrać głos.

Wchodzimy w bardziej szczery, bezpośredni kontakt.

 

8. Zaprzyjaźnianie się ze sobą

 

Dla siebie również mamy coraz więcej wspólczucia:)

 

9. Akceptacja tego, co jest

Zazwyczaj wiele czasu spędzamy walcząc z rzeczywistością. Nie zgadzamy się z tym, co nam się przytrafia. Chcemy, żeby było inaczej. Złościmy się. Popadamy w depresję.

Wydaje nam się, że nowa praca, inny związek, nowa wakacyjna sylwetka sprawią, że w końcu będziemy szczęśliwi.

Zaskakuje nas, że tak się nie dzieje.

Medytacja to powolny proces zaprzyjaźniania się  rzeczywistością. Zaczynamy dotrzegać, że największe cierpienie powoduje nasz opór wobec tego, co się wydarza.

Uczymy się przyjmować życie takie, jakie jest.

 

10. Przestrzeń

 

W miarę praktyki, zaczynamy zauważać, jak w naszych ciągłych wewnętrznych monologach pojawiają się przerwy.

Doświadczamy wtedy niezwykłego poczucia otwartości.

Odkrywamy przestrzeń umysłu.

 

Skutek uboczny

 

Większość osób zaczyna medytować, żeby poczuć się lepiej. Sama jestem tego przykładem – zaczęłam medytować regularnie, żeby lepiej poczuć się w ciąży (zadziałało:).

Dobre samopoczucie nazywane jest czasem ”skutkiem ubocznym” medytacji.

Nie jest jednak celem samym w sobie.

Medytacja to pozostawanie z tym, co jest. A czasem po prostu czujemy się źle. I nie chodzi o to, żeby na siłę to zmieniać, ale  żeby potrafić się w tym stanie rozluźnić. 

 

 

Miłość zaczyna się od brania

Miłość zaczyna się od brania

Miłość zaczyna się od brania – takie nieco kontrowersyjne stwierdzenie usłyszałam kiedyś na szkoleniu dotyczącym relacji.

I jeszcze:

w związku najważniejsze i zarazem najtrudniejsze do powiedzenia jest słowo PROSZĘ.

Powiedzieć PROSZĘ  z miłością, godnością, otwartością, bez fałszywego wstydu i tłumaczenia się  – to sztuka.

 

Dlaczego tak trudno jest prosić?

 

Niektórzy z nas nie proszą, bo głęboko w środku są przekonani, że nie zasługują.
Nie zasługują na pomoc. Nie zasługują na zainteresowanie. Nie zasługują na miłość.
Biorą to, co im się dostanie.

Jest też druga grupa, która z pozoru wydaje się inna.

To ci z nas, którzy zawsze sobie radzą. Uważają, że nie można innym zawracać głowy swoimi problemami. Co więcej, czasem wzbraniają się z całych sił przed przyjęciem czegokolwiek.

Często bywa, że równocześnie chętnie pomagają innym. Wydają się silni, odpowiedzialni i zawsze można na nich polegać. Prawdopodobnie już od dziecka dzielnie zmagali się z rzeczywistością. Opiekowali się trójką młodszego rodzeństwa, w wieku sześciu lat sami jeździli tramwajem przez pół miasta, mając dziewięć lat codziennie sprzątali mieszkanie na błysk, żeby mama była zadowolona…  

Teraz przekonani są, że robią ludziom przysługę, nie prosząc ich o pomoc.

Absolutnie nigdy nie są dla nikogo ciężarem.

 

Wielu z nich to zamaskowani członkowie pierwszej grupy (“Nie zasługuję”).

 

Wymiana emocji (bezcenne)

 

A co na to ich bliscy – rodzina, partnerzy, przyjaciele?

Być może mają się całkiem nieźle, jeśli należą do osób, które nie potrafią, lub boją się dawać. Wtedy taki układ działa i ma się dobrze.

Ale może też być zupełnie inaczej.

 

Dawanie i branie to wymiana, w której emocje są równie ważne, jak wymierne korzyści.

 

Zwykle kiedy kogoś lubimy (a tym bardziej, jeśli kogoś kochamy), chcemy go obdarowywać. Dawanie, jak wiadomo, czyni życie szczęśliwszym (pod warunkiem, że nie utknęło się sztywno w roli ratownika). Podobno zwiększa poczucie satysfakcji z życia, daje poczucie sensu, zwiększa poczucie kompetencji, poprawia nastrój, a nawet redukuje stres… (nie wspominając już o ważnych dla wielu aspektach duchowych).

Wygląda więc na to, że kiedy pozwalasz komuś sobie pomóc, właściwie wyświadczasz mu przysługę.

(Amerykański polityk Tip O’Neill powiedział nawet: Jeśli chcesz zrobić z kogoś swojego przyjaciela, poproś go o przysługę).

 

A jeśli jesteś osobą, która nigdy niczego nie chce przyjąć, albo nigdy o nic nie prosi?

 

Cóż, nie dajesz bliskim szansy, żeby się wykazali swoją wspaniałomyślnością, szczodrością, kompetencją, poczuciem sprawczości. Nie mogą pokazać swojej siły. W pewnym momencie mogą poczuć się zranieni i sfrustrowani.

.

Odwaga i zaufanie

 

Ale jest jeszcze jeden ważny aspekt.

Proszenie oznacza otwarcie się, odsłonięcie. Pokazanie swojej bardziej wrażliwej, słabszej, delikatniejszej strony. Oznacza zaufanie drugiej osobie. Porzucenie pełnej kontroli. W tym sensie może być aktem odwagi – rozwala pancerz, jaki sami sobie założyliśmy dawno temu.

Proszenie jest ogromnie ważną częścią budowania wszelkich relacji. “Pomożesz mi?” oznacza w pewnym sensie “Mogę ci zaufać?”. Pozwala zbudować silniejszy, intymny kontakt.

 

Jak pięknie prosić?

 

Sztuka proszenia wcale nie jest łatwa. Żeby pięknie prosić, trzeba sobie wziąć do serca kilka ważnych zasad.

 

  • W pełni zaakceptować, że ktoś może odpowiedzieć “nie”. I prosić w taki sposób, żeby czuł, że ma to prawo, a nie jest przez nas emocjonalnie szantażowany.
  • Wyzbyć wstydu. Kiedy prosimy kuląc się ze wstydu, wysyłamy przekaz: masz nade mną władzę.
    Chodzi o proszenie z wdzięcznością.
  • Unikać błagalnego tonu. Proszenie jest aktem intymności i zaufania, błaganie o pomoc jest desperacją.
  • Nie liczyć punktów: ty mi pomogłaś, teraz ja pomogę tobie…
  • Najlepiej działa autentyczność z domieszką humoru – trudne, ale ćwiczenie czyni mistrza;)

 

Jeśli nauczymy się prosić i odczuwać wdzięczność, będziemy tworzyć głębsze, bardziej intymne więzi z ludźmi.